5.
Okrucieństwo Królowej
"Stwarzanie
nadziei, gdy w rzeczywistości jej nie ma, to okrucieństwo. Fałszywa
wiara wywołuje rozczarowanie, ból i wściekłość, przez co
niełatwe sprawy stają się jeszcze trudniejsze. "
Słone
krople spływały po jej policzkach, rozmazując perfekcyjny makijaż.
Pod oczami czarne smugi, resztki szminki wychodziły poza granicę
warg. Twarz miała czerwoną, białka oczu przekrwione, atak paniki
wkradł się nim łzy wypłynęły.
Trudności
z oddychaniem dawały się w znaki, dwa razy prawie straciła
przytomność od zatkanego nosa i płytkich oddechów. Dwa szybkie
wdechy, jeden uspokajający wydech. Dwa szybkie, jeden uspokajający.
Historia zataczała koła, nogi już jej nie utrzymywały, więc
zsunęła się po ścianie na podłogę w swoim dormitorium.
Wyglądanie
przez okno i przyglądanie się wodzie z jeziora nie pomagało,
szeptania do siebie kojących słów nie próbowała przez
niemożliwość wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa, zaś śpiewanie
piosenek w myślach nie działało przez brak koncentracji. Rzuciła
zaklęcie wyciszające na pokój i bez zahamowań łkała z nadzieją,
iż jeżeli da tym uczuciom ujście, to znikną.
Maleficenta
powoli traciła zmysły. Nie potrafiła uspokoić galopujących
myśli, nie miała siły na jakikolwiek ruch, niepokój nie znikał.
Pocierała żuchwę, pozbywając się smug od tuszu do rzęs, po tym
pochwyciła chusteczkę i wytarła nos, nim cokolwiek wydostało się,
by ześlizgnąć na jej wargi.
Odchrząknęła
z nadzieją, że gula z gardła zniknie. Dopiero po kilkukrotnym
powtórzeniu czynności mogła być pewna, iż wypowiedziane przez
nią słowa nie będą zniekształcone. Zamrugała parę razy,
szklana błona ustąpiła, a skulona w kącie Maleficenta nie
wierzyła w to, co widziała.
Na
łóżku siedziała jej matka. Ubrana była w swoją ulubiona
błękitną suknię z haftami kwiatów przy rąbku. Jej długie,
kruczoczarne włosy rozpuszczone, oczy łagodne, na ustach smutny
uśmiech. Kobieta wyciągnęła dłoń w kierunku córki, smukłe
palce poruszyły się w zapraszającym geście. Maleficenta zerwała
się i na czworakach pędziła w stronę zjawy. Ich dłonie prawie
się dotknęły, dziewczyna niemal czuła skórę rodzicielki, kiedy
widmo pani Travers rozpłynęło się przy zaledwie jednym muśnięciu.
Opadła
na podłogę, jej wzrok rozbiegany. Zatopiła głowę w kolanach,
palce we włosach, oczy raz jeszcze zaszły się łzami. Szlochała,
ponieważ przypomniała sobie o swojej matce, ponieważ groźby
Riddle miały dla niej dwa znaczenia, ponieważ przeraziły ją
wróżby Blacka, ponieważ nie mogła znaleźć sposobu na
nieśmiertelność, ponieważ czuła się odrzucona przez ojca,
ponieważ nie miała nikogo.
Ktoś
zapukał w drzwi, po czym je uchylił, kiedy nie usłyszał
odpowiedzi. Isabella Max nie spodziewała się zastać Maleficenty
Travers w takiej pozycji przy łóżku, z jękami wydobywającymi się
z jej ust. W pierwszej chwili nie wiedziała, co powinna zrobić. Jej
zadaniem było tylko przekazanie wiadomości od Notta dotyczącej
spotkania, nie pocieszanie brunetki. Nie chodziło o to, co
powiedziała jej dwa lata temu, kilka tygodni temu czy też o zwykły
fakt bycia Ślizgonką – Isabella zawsze uważała, że nie nadaje
się do Slytherinu. Dostała się tutaj prawdopodobnie przez tradycje
w jej rodzinie i nikt nie pomyślał, iż lepiej nadawałaby się do
Krukonów czy nawet Puchonów, bo ona nie ma smykałki do knucia.
Wykształciła w sobie instynkt, dzięki któremu wiedziała co i
kiedy ma powiedzieć, lecz nie zawsze przynosiło to zamierzony
skutek – a o lęk. Max bała się reakcji silniejszej czarownicy i
tego, co mogłaby jej zrobić.
-
Maleficento…? - wyszeptała, zbliżając się do rówieśniczki.
Panna Travers uniosła głowę, a Isabella przestała na moment
oddychać, zobaczywszy stan swojej byłej współlokatorki. Bez
wahania podeszła do niej, uklęknęła, a następnie objęła.
Maleficenta
wtopiła swoje ciało w jej z odrobiną niepewność, aczkolwiek
uczucie to szybko minęło i mogła wrócić do wypłakiwania swojej
duszy. Przestała po niecałych dziesięciu minutach, dostrzegając
przy tym jak zmieniły pozycję. Leżały teraz na łóżku wtulone w
siebie, czoło Maleficenty opierało się o ramię Isabelli.
Dziewczyna
podniosła głowę, aby spojrzeć na blondynkę. Zieleń spotkała
się z błyszczącym niebieskim. Maleficenta błądziła wzrokiem po
jej twarzy, szukając strachu, zdegustowania lub też najzwyklejszego
kłamstwa, lecz nie znalazła nic, oprócz zaniepokojenia i troski.
Nie była w stanie pojąć jak ktoś mógł mieć w sobie tyle
empatii, co Max.
Opuszkami
palców tworzyła trasę między szyją, a obojczykiem blondynki.
Przybliżyła się, ich nosy się stykały, noga Maleficenty znalazła
się pomiędzy udami Isabelli, po czym przycisnęła swoje usta do
jej. Nie było w tym geście miłości, była namiętność, żar,
błaganie o zrozumienie. Isabella rozumiała i pozwoliła
Maleficencie aby jej język dostał się do środka, aby ssała jej
wargi, oblizywała je, aby pieściła jej ramiona, barki, schodziła
niżej do zakrytego brzucha i wsuwała palce niżej, pod spódniczkę.
Ich
języki tańczyły jeszcze przez jakiś czas, dopóki Maleficenta nie
ułożyła się ponownie, by zasnąć na klatce piersiowej Max.
Isabella wymknęła się z jej uścisku moment po uświadomieniu
sobie, co zaszło. Wyszła na korytarz i z dłonią na nabrzmiałych
wargach szła w stronę Pokoju Wspólnego. Policzki piekły ją
niemiłosiernie, nogi drżały po obniżeniu adrenaliny.
Jej
spojrzenie wciąż było nieobecne, kiedy natknęła się na trójkę
Ślizgonów. Zarumieniła się bardziej spoglądając na nich. Jej
ręka popędziła do włosów, aby je ułożyć, później do
pomiętych szat.
-
Maleficenta jest niedysponowana – mruknęła. - Możecie jednak
czuć się odpowiedzialni, by sami ją później poprosić o
spotkanie.
-
Co masz na myśli przez niedysponowana?- fuknął Nott, ciągnąc ją
za łokieć. - Maleficenta nigdy nie jest niedysponowana!
-
Nott, puść pannę Max i pozwól jej wyjaśnić – odezwał się
Malfoy, po czym posłał blondynce oczko. - No, kochanie, opowiedz
nam o Mal.
Isabella
ruszyła ramieniem, aczkolwiek nie udało jej się uciec. Przegryzła
wnętrze policzków, nie miała możliwości odwrotu. Zacisnęła
dłoń na nadgarstku Notta i zaparła się, by odejść w przeciwną
stronę, co skończyło się uderzeniem o ścianę.
-
Co zrobiłaś Maleficencie? - usłyszała cichy, syczący głos. Po
grzbiecie panny Max przebiegły dreszcze, błękitne oczy spotkały
się z brązowymi. Wpatrywały się w nią uważnie, a ona mogła
jeszcze raz zobaczyć to, co wydarzył się w dormitorium brunetki.
Tom
Riddle odsunął się kilka kroków do tyłu. Nie wiedział, czy to
co ujrzał w umyśle Max go obrzydzało, złościło czy zauroczyło.
Związki dwóch kobiet nie były akceptowane w społeczeństwie, sam
mechanizm ich zażyłości wywoływał u chłopaka odruch wymiotny.
Złość towarzyszyła mu od zawsze i nie dziwiło go, iż pojawiła
się tym razem. Był zaborczy w stosunku do czarownicy, choć tak
naprawdę nie należała do niego. Ekscytacja poznanymi wydarzeniami
wiązała się ze szczegółami, które dostrzegała Isabella.
Woń
i ciepło ciała Maleficenty odurzało go chociaż to nie on je
pieścił, chociaż to nie jego usta miażdżyły jej, nie jego język
walczył z jej o dominacje. Brunetka przyciskała palce do kości
blondynki – on czuł to na swoim obojczyku – oddech muskał skórę
– czuł go na sobie – kolano między udami – Tom gotowy był
zamruczeć niczym kot – wszystko to czuł tak wyraźnie jakby to
jego dotykała, jego całowała, jego głaskała.
-
Zabierz swoje brudne macki z jej umysłu, Riddle albo ponownie
posmakujesz zaklęcia gorszego niż Cruciatus.
Spojrzeli
w bok, żeby zobaczyć pannę Travers w nienagannym stanie, taka jaką
ją widzieli na zajęciach. Stała dumnie wyprostowana, wargi
zaciśnięte, głowa przechylona w bok.
-
Czyżby Twojego wynalazku, który zaprezentowałaś nam trzy dni
temu? - zakpił Tom. - Ciekaw jestem formuły i jak w istocie działa.
-
Chętnie zaprezentuję, jeżeli Nott nie wypuści panny Max –
powiedziała, różdżkę wyciągnęła w gotowości na atak lub
obronę. Cantankerus odszedł od Isabelli, przystanął przy Malfoyu,
obserwował rozwój wypadków. - To jak w istocie działa zdążyłeś
posmakować, panie Riddle.
Isabella
rozglądała się pomiędzy nimi, lekko nieswoja, żadna ze stron
sporu nie wydawała się być rozsądnym rozwiązaniem. Maleficenta
przyglądała się jej reakcją z uwagą. Nic nie czuła do małej
blondyneczki, aczkolwiek bliskość drugiego człowieka działa
niezwykle kojąco.
-
Wytrzymałaś mnie pełną żalu i pełną żaru. Wytrzymasz mnie
również pełną barbarzyństwa.
Cofnęła
się i sekundę potem pędziła do dormitorium piątorocznych.
Maleficenta wybuchnęła śmiechem. Jej była współlokatorka
spełniała rolę perfekcyjnej rozrywki. Na jej buzi nie było
sarkastycznego uśmieszku, oj nie, Maleficenta uśmiechała się
szczerze.
Figlarny
błysk w oczach zniknął, kiedy zobaczyła kobietę w niebieskiej
sukni za Prefektem Naczelnym. Dłonie pani Travers przenikały przez
ciało Ślizgona na wysokości serca. Otwierała i zamykała pięść
w geście ofiary. Zupełnie jakby miała na myśli, iż Maleficenta
może zabrać co tylko zapragnie. Gładziła jego włosy, policzek,
ramię w czułym, matczynym geście. Jej palce przeczesywały ciemne
włosy, wargi ruszały się jakby próbowała przekazać ważną
informacje.
-
Szukaliście mnie? – spytała w końcu. - Cokolwiek jest waszym
zmartwieniem, wierzę, że możemy to rozwiązać przy kolacji.
Ominęła
ich i nie czekając na nich, poszła do Wielkiej Sali. Na początku
sądziła, iż jej przypadłość może wiązać się z
neurotycznością. Miała stany apatii, ataki paniki, wolała spokój
i samotność od tłumów, często ukrywała się w własnym wnętrzu.
Czasami była impulsywna, wybuchowa, agresywna, chwilami wierzyła,
że wszystko się ułoży, wypełniona optymizmem.
Halucynacje
nie wpisywały się jednak w osobowość. Bała się porzucenia,
dusiła w sobie uczucia, więcej negatywnych niż pozytywnych, nie
wiedziała kim jest, nie wiedziała co czuje. Potrzebowała mniej
snu, podejmowała coraz więcej lekkomyślnych działań. Znała
siebie, nauki psychiatrii nie były jej obce. Poznała ich wiele
podczas choroby matki mimo młodego wieku. Pamięć podpowiadała jej
dwa zaburzenia: cyklofrenia i osobowość borderline. Nie była
wykształcona w tej kwestii, o wizycie u medyka nie było mowy.
Pozostało jej ufać, iż to przemęczenie, stres i lek.
-
Nie spodziewałem się, że nas obronisz – oznajmił Cantankerus,
wpychając do buzi kawałki pieczeni. - Kiedy wychodziliśmy z
pracowni, Twoja kłótnia z Flintem i Tomem, nie miałem już
nadziei.
-
Każdy ma swoje powody. Ja miałam swoje – odpowiedziała,
popijając ziemniaki wodą. - Po zastanowieniu, co robiłeś na
Eliksirach, Nott? Jesteś na moim roku.
-
Poprosiłem Slughorna, abym mógł odrobić zajęcia na których mnie
nie było – odrzekł nieco zmieszany. Czarownica zamruczała,
odkrywając kolejne oszustwo. - Co oznaczały Twoje słowa? Po
rozmowie w gabinecie do Alpharda?
Nie
chcę, aby ten świat był perfekcyjny. Chcę, aby był wybitny, nie
doskonały. Kiedy coś jest idealne nie można tego udoskonalać, nie
można iść dalej, a ja chcę, aby świat był lepszy i lepszy. Tak
samo jak ja chcę iść dalej i dalej, przypomniała
sobie. Wtedy nadal była w amoku, żyła w zaprzeczeniu słów
Blacka, Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło, jest tylko
władza i potęga... I mnóstwo ludzi zbyt słabych, by osiągnąć
władzę i potęgę...
-
Dokładnie to, co powiedziałam. Alphard uważa, że moje ambicje
doprowadzą mnie do grobu – rzekła, unosząc podbródek wysoko do
góry. - Czym byłoby moje życie bez spełnienia pragnień? Do tego
dąży człowiek od początków ludzkości. Wolę umrzeć po
spełnieniu moich marzeń niż żyć o wiele dłużej pusta, bez
celu.
Ktoś
taki jak Ty nie ma prawa istnieć. Jesteś zbyt idealna, za mało
realistyczna, dlatego świat robi wszystko, aby Cię unicestwić. Jak
możesz być potomkinią Slytherina od strony ojca oraz potomkinią
Meduzy, Maleficenty i Morgany ze strony matki? Masz wszystko, przez
co otrzymałaś również ambicje, które mają Cię zniszczyć. Tom
ma Cię zniszczyć. Powinnaś była dzisiaj umrzeć, Maleficento.
Huczało
jej w głowie. Dwie osobowości napierały na siebie: krucha
Maleficenta i okrutna Czarna Królowa nie potrafiły żyć w zgodzie.
-
Przepowiednie Blacka nie zawsze się sprawdzają – wtrącił
Riddle, przyglądając się Maleficencie. Zerknął
na jej wargi, do których przykładała kielich. Wyobraził sobie
smak jej słodkich ust na swoich, giętki język pocierający
jego, jędrne piersi naciskające na jego klatkę piersiową…
-
Tym razem może mieć rację – zaczęła. - Wydaję
mi się, iż wszystkie moje przodkinie od strony mamy utracił
zmysły. Meduza, ponieważ została ukarana
za grzech, który nie należał do niej. Maleficenta, ponieważ
poznała smak zdrady. Morgana, ponieważ została skazana na ciągłe
odosobnienie, mimo szukania bliskości.
Z
dłoni Toma wypadł widelec. Sztuciec odbił się od podłogi z
brzdękiem i znalazł się pod stołem. Zignorował zaciekawione
spojrzenia, pomruki oraz ciche przekleństwa Abraxasa, ponieważ to
on musiał podnieść widelec. Riddle o mało nie udławił się
powietrzem. Nie wierzył w opowieści o
jej pokrewieństwie z Meduzą i Maleficentą – teraz musiał dodać
do tego Morganę
– lecz teraz kiedy sama przyznała się do posiadania takich
przodków jej wartość w jego oczach wzrosła.
-
Czy jest jeszcze coś czym chciałabyś się z nami podzielić?
-
Oprócz tego wybitnego ciasta cytrynowego? Nie, Riddle, tyle
wystarczy. Śmiem twierdzić, że i tak powiedziałam za dużo –
mruknęła, prostując nogi pod stołem. Jej stopy natknęły się na
czyjeś nogi, które
natychmiast ją zakleszczyły. Uniosła głowę do góry, po czym
przechyliła ją w bok, napotkawszy zamglone spojrzenie Prefekta
Naczelnego. - Kilka dni temu mi groziłeś, a ja potraktowałam Cię
Carnificina ignis.
-
Możemy porozmawiać na
osobności?
- wyrzucił z siebie i bez
czekania na jej odpowiedź wybiegł z sali.
Maleficenta
ruszyła za nim, a kiedy minęła wyjście została pociągnięta w
ciemny zakamarek pomiędzy drzwiami, a ściana do której została
przyparta. Riddle trzymał jej twarz – cztery palce zaciskały się
na lewym policzku, kciuk na prawym – jego kolano przytrzymywało ja
w miejscu i gdyby czarownica zniżyła swoje ciało o kilka
centymetrów to mogłaby na nim usiąść.
Riddle
oparł swoje czoło o jej. Zapach irysów odurzył go, ocierał swój
nos o jej, nie w pełni rozumiejąc dlaczego to robił. Przybliżył
się do niej jeszcze bardziej, czubek jego języka dotykał jej ust,
chwilę później dociskał swoje wargi do warg Maleficenty.
Były
pełne, miękkie i ciepłe, tak bardzo ciepłe, że aż chciało mu
się płakać. Przegryzł delikatnie dolną wargę Maleficenty tak,
że dziewczyna z jękiem otworzyła buzię, choć była przeciwna
temu, co się działo. Starała się myśleć racjonalnie, aczkolwiek
smak Riddle`a – czekoladowy, co ją przerażało – przywoływał
motylki w jej brzuchu. Pachniał letnim deszczem, tak odświeżająco,
tak rozkosznie.
Zaczął
ssać jej język, nadgryzać go, pieścić jak tylko umiał, aby
poczuć jak najwięcej wanilii. Odpowiedziała mu tym samym, wsuwając
długie palce w jego włosy, ciągnąc za nie, później zeszła z
nimi na kark, podskoczyła, podparła się na jego barkach i murze za
nią, a jej nogi same oplotły się wokół jego bioder. Spódnica
osunęła się do połowy ud, jej intymne części ciała były zbyt
blisko jego krocza przez co zrobiło mu się gorąco. Docisnął ją
do zimnych cegieł mocniej.
Zszedł
z pocałunkami niżej do jej żuchwy, do szyi, obojczyka. Gryzł,
ssał, tworzył czerwone ślady wszędzie. Maleficenta odchyliła
głowę w bok pozwalając mu na te śmiałe gesty. Jej oddech był
ciężki i głośny, z gardła kilka razy wymsknęły
jej się pomruki Tom,
Jak dobrze,
Proszę, mocniej.
Ich
krótkie, ale owocne ekscesy przerwały głosy uczniów wychodzących
z Wielkiej Sali. Wyszli nie zauważając ich, a kiedy odeszli,
Maleficenta zwinnie zeskoczyła na podłogę. Wciąż byli blisko
siebie, zupełnie jakby nie mieli siebie dość.
-
Powinieneś mnie wczoraj zabić – powiedziała w jego usta. Jak
słodko było trwać w jego objęciach. - Poniżyłam Cię, prawie
wszyscy wylądowaliśmy w Azkabanie, torturowałam Cię.
-
Broniłaś się, to dobrze. Nie mógłbym być z kimś kto nie
potrafi kontrolować magii jaką dysponuje – Ukrył twarz w jej
włosach. - Odkręciłaś to wszystko idealnie, nadszarpując przy
tym swoja reputację.
-
Jeżeli będziesz tak reagował za każdym razem to muszę tak robić
częściej – Uśmiechnęła się. - Nie przypominam sobie, abyśmy
nagle stali się tak sobie bliscy. Nawet nie znamy się na tyle…
-
Nieważne – przerwał jej. - Poznamy się lepiej, dzięki
Śmierciożercom, prawda? Prawda?
-
Oczywiście.
*♥*♥*
Trzymała
pod pachą swoją nową ulubioną książkę Tajemnice Pana SS,
którą zamierzała pożyczyć swojemu lubemu. Wzdrygnęła się na
użyte określenie. Nie kochała go, lecz czuła do nie go pociąg,
wydawał jej się być perfekcyjny i skoro nie mogłaby go pokonać,
to musi stać po jego stronie, najlepiej przy jego boku.
Przeskakiwała
z nogi na nogę, później z pięt na palce, wciąż czekając.
Riddle spóźniał się, a Maleficenta miała jeszcze do kończenia
referat na Eliksiry. Praca zadana była na za dwa tygodnie,
aczkolwiek czarownica nienawidziła odrabiać zadań na ostatnią
chwilę. Spojrzała na zegarek i zobaczywszy, iż czarodziej spóźnia
się o niecałe dziesięć minut, przeklęła cicho pod nosem, po
czym westchnęła. Zbliżał się w jej stronę profesor Dumbledore.
Jego usta zaciśnięte w cienką linię, oczy nie błyszczały
psotnie.
-
Dobry wieczór, profesorze – powiedziała, dygając przy tym.
Mężczyzna zatrzymał się przy niej, ogarnął wzrokiem jej postawę
- pierś do przodu, brzuch wciągnięty, pupa wysunięta do tyłu,
podbródek wysoko w górze – perfekcyjnej, czystokrwistej
czarownicy.
-
Dobry wieczór, moja droga – Gotowy był odejść bez skomentowania
jej zachowania przy ich ostatnim spotkaniu w gabinecie Dyrektora,
jednak widok młodego pana Riddle sprawił, iż musiał sprawdzić,
gdzie leży jej lojalność.
Przystanął
przy niej, jego bystre oczy błądziły po jej napiętej niczym
struna sylwetce. Dumbledore potrafił wiele wyczytać z mowy ciała
lub z aury czarodzieja. Energia otaczająca Toma była ciemna, gęsta,
przerażająca, zaś magia wylewająca się z Maleficenty była
subtelniejsza, jaśniejsza jednakże tak samo okrutna w swojej mocy.
-
Mogę pomóc, profesorze? - spytała, jej brwi lekko uniesione.
Ścisnęła lekturę przeznaczoną dla Toma mocniej do klatki
piersiowej, hamując wybuch irytacji. Nauki wpojone przez
Grindelwalda nie zacierały się tak łatwo i tak jak kajała się
przed jednym potężniejszym od siebie czarodziejem, tak drugiego
chciała zniszczyć.
-
Tak sądzę, panno Travers – odpowiedział, zwracając się do niej
już twarzą twarz, mając wgląd na Riddle'a tylko kątem oka.
Maleficenta posłała mu uśmiech wyrażający jej na wpół
rozbawiony, na wpół zirytowana nastrój. - Nasza rozmowa u mnie w
gabinecie bardzo różniła się od tej u Dyrektora Dippeta, panno
Travers. Czy mógłbym poznać powód Twojej nagłej zmiany zdania?
-
Mógłby pan, panie profesorze – zarzuciła swoje czarne, związane
w luźnego warkocza pukle na plecy, jej oczy przymknięte, usta
uchylone, spojrzenie utkwione w posągu za nauczycielem. Nie ufała
sobie na tyle, aby spojrzeć mu w oczy. - Ale nie sądzę, by to było
konieczne. Jest dokładnie tak jak powiedziałam u pana Dyrektora,
profesorze. Pan Riddle dał im pozwolenie na patrolowanie z nim
zamku, ponieważ jego para z tamtej nocy nie mogła się pojawić.
Przeprosiłam za nieporozumienie, panikę jaką wszczęłam jakoby
Prefekt Naczelny oraz wzorowi uczniowie Slytherinu mieliby zakradać
się do Zakazanego Lasu z niewiadomymi intencjami.
-
Co dał Ci w zamian za zmienienie swojego poprzedniego oświadczenia?
Swoje względy, a może obietnice? Śmiem wątpić w groźby, już
dawno pominęliście ten etap.
Zacisnęła
szczękę, złość drżała w każdej komórce jej ciała.
-
Z całym szacunkiem – wysyczała. - Lecz to dlaczego moje zamiary
uległy zmianie to tylko i wyłącznie moja sprawa. Jeżeli mówię,iż
się pomyliłam, to jest to prawda.
Nauczyciel
transmutacji, jednak doskonale wiedział, że kobiety takie jak
Maleficenta prędzej przyznają, iż nie mają racji, gdy ją mają
niż wtedy gdy ją mają. Dumbledore wiele nieprzespanych nocy
spędził na rozmyślaniu o młodej czarownicy. Alphard Black
poinformował go o wizji jaką miał z Maleficentą. Były dwie
wersje jej przyszłości. Jedna wiązała się z życiem długo,
aczkolwiek niecałkowicie szczęśliwie, zaś druga była niejasna.
Miała umrzeć, a jej śmierć wiązała się z Tomem. Pan Black nie
był pewny tego czy sam Tom ją zamorduje czy też wszechświat
postawi na jej drodze kogoś kto unicestwi ją zamiast Riddle'a.
-
Dobranoc, panno Travers, panie Riddle – pożegnał się.
Maleficenta
nie drgnęła, gdy ręce Toma oplotły ją od tyłu niczym wąż.
Oparł podbródek na jej barkach, jego oddech łaskotał jej szyję.
-
Masz mi wiele do powiedzenia, moja mała czarownico.