środa, 13 stycznia 2016

5. Okrucieństwo Królowej

5. Okrucieństwo Królowej

"Stwarzanie nadziei, gdy w rzeczywistości jej nie ma, to okrucieństwo. Fałszywa wiara wywołuje rozczarowanie, ból i wściekłość, przez co niełatwe sprawy stają się jeszcze trudniejsze. "


Słone krople spływały po jej policzkach, rozmazując perfekcyjny makijaż. Pod oczami czarne smugi, resztki szminki wychodziły poza granicę warg. Twarz miała czerwoną, białka oczu przekrwione, atak paniki wkradł się nim łzy wypłynęły.

Trudności z oddychaniem dawały się w znaki, dwa razy prawie straciła przytomność od zatkanego nosa i płytkich oddechów. Dwa szybkie wdechy, jeden uspokajający wydech. Dwa szybkie, jeden uspokajający. Historia zataczała koła, nogi już jej nie utrzymywały, więc zsunęła się po ścianie na podłogę w swoim dormitorium.

Wyglądanie przez okno i przyglądanie się wodzie z jeziora nie pomagało, szeptania do siebie kojących słów nie próbowała przez niemożliwość wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa, zaś śpiewanie piosenek w myślach nie działało przez brak koncentracji. Rzuciła zaklęcie wyciszające na pokój i bez zahamowań łkała z nadzieją, iż jeżeli da tym uczuciom ujście, to znikną.

Maleficenta powoli traciła zmysły. Nie potrafiła uspokoić galopujących myśli, nie miała siły na jakikolwiek ruch, niepokój nie znikał. Pocierała żuchwę, pozbywając się smug od tuszu do rzęs, po tym pochwyciła chusteczkę i wytarła nos, nim cokolwiek wydostało się, by ześlizgnąć na jej wargi.

Odchrząknęła z nadzieją, że gula z gardła zniknie. Dopiero po kilkukrotnym powtórzeniu czynności mogła być pewna, iż wypowiedziane przez nią słowa nie będą zniekształcone. Zamrugała parę razy, szklana błona ustąpiła, a skulona w kącie Maleficenta nie wierzyła w to, co widziała.

Na łóżku siedziała jej matka. Ubrana była w swoją ulubiona błękitną suknię z haftami kwiatów przy rąbku. Jej długie, kruczoczarne włosy rozpuszczone, oczy łagodne, na ustach smutny uśmiech. Kobieta wyciągnęła dłoń w kierunku córki, smukłe palce poruszyły się w zapraszającym geście. Maleficenta zerwała się i na czworakach pędziła w stronę zjawy. Ich dłonie prawie się dotknęły, dziewczyna niemal czuła skórę rodzicielki, kiedy widmo pani Travers rozpłynęło się przy zaledwie jednym muśnięciu.

Opadła na podłogę, jej wzrok rozbiegany. Zatopiła głowę w kolanach, palce we włosach, oczy raz jeszcze zaszły się łzami. Szlochała, ponieważ przypomniała sobie o swojej matce, ponieważ groźby Riddle miały dla niej dwa znaczenia, ponieważ przeraziły ją wróżby Blacka, ponieważ nie mogła znaleźć sposobu na nieśmiertelność, ponieważ czuła się odrzucona przez ojca, ponieważ nie miała nikogo.

Ktoś zapukał w drzwi, po czym je uchylił, kiedy nie usłyszał odpowiedzi. Isabella Max nie spodziewała się zastać Maleficenty Travers w takiej pozycji przy łóżku, z jękami wydobywającymi się z jej ust. W pierwszej chwili nie wiedziała, co powinna zrobić. Jej zadaniem było tylko przekazanie wiadomości od Notta dotyczącej spotkania, nie pocieszanie brunetki. Nie chodziło o to, co powiedziała jej dwa lata temu, kilka tygodni temu czy też o zwykły fakt bycia Ślizgonką – Isabella zawsze uważała, że nie nadaje się do Slytherinu. Dostała się tutaj prawdopodobnie przez tradycje w jej rodzinie i nikt nie pomyślał, iż lepiej nadawałaby się do Krukonów czy nawet Puchonów, bo ona nie ma smykałki do knucia. Wykształciła w sobie instynkt, dzięki któremu wiedziała co i kiedy ma powiedzieć, lecz nie zawsze przynosiło to zamierzony skutek – a o lęk. Max bała się reakcji silniejszej czarownicy i tego, co mogłaby jej zrobić.

- Maleficento…? - wyszeptała, zbliżając się do rówieśniczki. Panna Travers uniosła głowę, a Isabella przestała na moment oddychać, zobaczywszy stan swojej byłej współlokatorki. Bez wahania podeszła do niej, uklęknęła, a następnie objęła.

Maleficenta wtopiła swoje ciało w jej z odrobiną niepewność, aczkolwiek uczucie to szybko minęło i mogła wrócić do wypłakiwania swojej duszy. Przestała po niecałych dziesięciu minutach, dostrzegając przy tym jak zmieniły pozycję. Leżały teraz na łóżku wtulone w siebie, czoło Maleficenty opierało się o ramię Isabelli.

Dziewczyna podniosła głowę, aby spojrzeć na blondynkę. Zieleń spotkała się z błyszczącym niebieskim. Maleficenta błądziła wzrokiem po jej twarzy, szukając strachu, zdegustowania lub też najzwyklejszego kłamstwa, lecz nie znalazła nic, oprócz zaniepokojenia i troski. Nie była w stanie pojąć jak ktoś mógł mieć w sobie tyle empatii, co Max.

Opuszkami palców tworzyła trasę między szyją, a obojczykiem blondynki. Przybliżyła się, ich nosy się stykały, noga Maleficenty znalazła się pomiędzy udami Isabelli, po czym przycisnęła swoje usta do jej. Nie było w tym geście miłości, była namiętność, żar, błaganie o zrozumienie. Isabella rozumiała i pozwoliła Maleficencie aby jej język dostał się do środka, aby ssała jej wargi, oblizywała je, aby pieściła jej ramiona, barki, schodziła niżej do zakrytego brzucha i wsuwała palce niżej, pod spódniczkę.

Ich języki tańczyły jeszcze przez jakiś czas, dopóki Maleficenta nie ułożyła się ponownie, by zasnąć na klatce piersiowej Max. Isabella wymknęła się z jej uścisku moment po uświadomieniu sobie, co zaszło. Wyszła na korytarz i z dłonią na nabrzmiałych wargach szła w stronę Pokoju Wspólnego. Policzki piekły ją niemiłosiernie, nogi drżały po obniżeniu adrenaliny.

Jej spojrzenie wciąż było nieobecne, kiedy natknęła się na trójkę Ślizgonów. Zarumieniła się bardziej spoglądając na nich. Jej ręka popędziła do włosów, aby je ułożyć, później do pomiętych szat.

- Maleficenta jest niedysponowana – mruknęła. - Możecie jednak czuć się odpowiedzialni, by sami ją później poprosić o spotkanie.

- Co masz na myśli przez niedysponowana?- fuknął Nott, ciągnąc ją za łokieć. - Maleficenta nigdy nie jest niedysponowana!

- Nott, puść pannę Max i pozwól jej wyjaśnić – odezwał się Malfoy, po czym posłał blondynce oczko. - No, kochanie, opowiedz nam o Mal.

Isabella ruszyła ramieniem, aczkolwiek nie udało jej się uciec. Przegryzła wnętrze policzków, nie miała możliwości odwrotu. Zacisnęła dłoń na nadgarstku Notta i zaparła się, by odejść w przeciwną stronę, co skończyło się uderzeniem o ścianę.

- Co zrobiłaś Maleficencie? - usłyszała cichy, syczący głos. Po grzbiecie panny Max przebiegły dreszcze, błękitne oczy spotkały się z brązowymi. Wpatrywały się w nią uważnie, a ona mogła jeszcze raz zobaczyć to, co wydarzył się w dormitorium brunetki.

Tom Riddle odsunął się kilka kroków do tyłu. Nie wiedział, czy to co ujrzał w umyśle Max go obrzydzało, złościło czy zauroczyło. Związki dwóch kobiet nie były akceptowane w społeczeństwie, sam mechanizm ich zażyłości wywoływał u chłopaka odruch wymiotny. Złość towarzyszyła mu od zawsze i nie dziwiło go, iż pojawiła się tym razem. Był zaborczy w stosunku do czarownicy, choć tak naprawdę nie należała do niego. Ekscytacja poznanymi wydarzeniami wiązała się ze szczegółami, które dostrzegała Isabella.

Woń i ciepło ciała Maleficenty odurzało go chociaż to nie on je pieścił, chociaż to nie jego usta miażdżyły jej, nie jego język walczył z jej o dominacje. Brunetka przyciskała palce do kości blondynki – on czuł to na swoim obojczyku – oddech muskał skórę – czuł go na sobie – kolano między udami – Tom gotowy był zamruczeć niczym kot – wszystko to czuł tak wyraźnie jakby to jego dotykała, jego całowała, jego głaskała.

- Zabierz swoje brudne macki z jej umysłu, Riddle albo ponownie posmakujesz zaklęcia gorszego niż Cruciatus.

Spojrzeli w bok, żeby zobaczyć pannę Travers w nienagannym stanie, taka jaką ją widzieli na zajęciach. Stała dumnie wyprostowana, wargi zaciśnięte, głowa przechylona w bok.

- Czyżby Twojego wynalazku, który zaprezentowałaś nam trzy dni temu? - zakpił Tom. - Ciekaw jestem formuły i jak w istocie działa.

- Chętnie zaprezentuję, jeżeli Nott nie wypuści panny Max – powiedziała, różdżkę wyciągnęła w gotowości na atak lub obronę. Cantankerus odszedł od Isabelli, przystanął przy Malfoyu, obserwował rozwój wypadków. - To jak w istocie działa zdążyłeś posmakować, panie Riddle.

Isabella rozglądała się pomiędzy nimi, lekko nieswoja, żadna ze stron sporu nie wydawała się być rozsądnym rozwiązaniem. Maleficenta przyglądała się jej reakcją z uwagą. Nic nie czuła do małej blondyneczki, aczkolwiek bliskość drugiego człowieka działa niezwykle kojąco.

- Wytrzymałaś mnie pełną żalu i pełną żaru. Wytrzymasz mnie również pełną barbarzyństwa.

Cofnęła się i sekundę potem pędziła do dormitorium piątorocznych. Maleficenta wybuchnęła śmiechem. Jej była współlokatorka spełniała rolę perfekcyjnej rozrywki. Na jej buzi nie było sarkastycznego uśmieszku, oj nie, Maleficenta uśmiechała się szczerze.

Figlarny błysk w oczach zniknął, kiedy zobaczyła kobietę w niebieskiej sukni za Prefektem Naczelnym. Dłonie pani Travers przenikały przez ciało Ślizgona na wysokości serca. Otwierała i zamykała pięść w geście ofiary. Zupełnie jakby miała na myśli, iż Maleficenta może zabrać co tylko zapragnie. Gładziła jego włosy, policzek, ramię w czułym, matczynym geście. Jej palce przeczesywały ciemne włosy, wargi ruszały się jakby próbowała przekazać ważną informacje.

- Szukaliście mnie? – spytała w końcu. - Cokolwiek jest waszym zmartwieniem, wierzę, że możemy to rozwiązać przy kolacji.

Ominęła ich i nie czekając na nich, poszła do Wielkiej Sali. Na początku sądziła, iż jej przypadłość może wiązać się z neurotycznością. Miała stany apatii, ataki paniki, wolała spokój i samotność od tłumów, często ukrywała się w własnym wnętrzu. Czasami była impulsywna, wybuchowa, agresywna, chwilami wierzyła, że wszystko się ułoży, wypełniona optymizmem.

Halucynacje nie wpisywały się jednak w osobowość. Bała się porzucenia, dusiła w sobie uczucia, więcej negatywnych niż pozytywnych, nie wiedziała kim jest, nie wiedziała co czuje. Potrzebowała mniej snu, podejmowała coraz więcej lekkomyślnych działań. Znała siebie, nauki psychiatrii nie były jej obce. Poznała ich wiele podczas choroby matki mimo młodego wieku. Pamięć podpowiadała jej dwa zaburzenia: cyklofrenia i osobowość borderline. Nie była wykształcona w tej kwestii, o wizycie u medyka nie było mowy. Pozostało jej ufać, iż to przemęczenie, stres i lek.

- Nie spodziewałem się, że nas obronisz – oznajmił Cantankerus, wpychając do buzi kawałki pieczeni. - Kiedy wychodziliśmy z pracowni, Twoja kłótnia z Flintem i Tomem, nie miałem już nadziei.

- Każdy ma swoje powody. Ja miałam swoje – odpowiedziała, popijając ziemniaki wodą. - Po zastanowieniu, co robiłeś na Eliksirach, Nott? Jesteś na moim roku.

- Poprosiłem Slughorna, abym mógł odrobić zajęcia na których mnie nie było – odrzekł nieco zmieszany. Czarownica zamruczała, odkrywając kolejne oszustwo. - Co oznaczały Twoje słowa? Po rozmowie w gabinecie do Alpharda?

Nie chcę, aby ten świat był perfekcyjny. Chcę, aby był wybitny, nie doskonały. Kiedy coś jest idealne nie można tego udoskonalać, nie można iść dalej, a ja chcę, aby świat był lepszy i lepszy. Tak samo jak ja chcę iść dalej i dalej, przypomniała sobie. Wtedy nadal była w amoku, żyła w zaprzeczeniu słów Blacka, Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło, jest tylko władza i potęga... I mnóstwo ludzi zbyt słabych, by osiągnąć władzę i potęgę...

- Dokładnie to, co powiedziałam. Alphard uważa, że moje ambicje doprowadzą mnie do grobu – rzekła, unosząc podbródek wysoko do góry. - Czym byłoby moje życie bez spełnienia pragnień? Do tego dąży człowiek od początków ludzkości. Wolę umrzeć po spełnieniu moich marzeń niż żyć o wiele dłużej pusta, bez celu.

Ktoś taki jak Ty nie ma prawa istnieć. Jesteś zbyt idealna, za mało realistyczna, dlatego świat robi wszystko, aby Cię unicestwić. Jak możesz być potomkinią Slytherina od strony ojca oraz potomkinią Meduzy, Maleficenty i Morgany ze strony matki? Masz wszystko, przez co otrzymałaś również ambicje, które mają Cię zniszczyć. Tom ma Cię zniszczyć. Powinnaś była dzisiaj umrzeć, Maleficento.

Huczało jej w głowie. Dwie osobowości napierały na siebie: krucha Maleficenta i okrutna Czarna Królowa nie potrafiły żyć w zgodzie.

- Przepowiednie Blacka nie zawsze się sprawdzają – wtrącił Riddle, przyglądając się Maleficencie. Zerknął na jej wargi, do których przykładała kielich. Wyobraził sobie smak jej słodkich ust na swoich, giętki język pocierający jego, jędrne piersi naciskające na jego klatkę piersiową…

- Tym razem może mieć rację – zaczęła. - Wydaję mi się, iż wszystkie moje przodkinie od strony mamy utracił zmysły. Meduza, ponieważ została ukarana za grzech, który nie należał do niej. Maleficenta, ponieważ poznała smak zdrady. Morgana, ponieważ została skazana na ciągłe odosobnienie, mimo szukania bliskości.

Z dłoni Toma wypadł widelec. Sztuciec odbił się od podłogi z brzdękiem i znalazł się pod stołem. Zignorował zaciekawione spojrzenia, pomruki oraz ciche przekleństwa Abraxasa, ponieważ to on musiał podnieść widelec. Riddle o mało nie udławił się powietrzem. Nie wierzył w opowieści o jej pokrewieństwie z Meduzą i Maleficentą – teraz musiał dodać do tego Morganę – lecz teraz kiedy sama przyznała się do posiadania takich przodków jej wartość w jego oczach wzrosła.

- Czy jest jeszcze coś czym chciałabyś się z nami podzielić?

- Oprócz tego wybitnego ciasta cytrynowego? Nie, Riddle, tyle wystarczy. Śmiem twierdzić, że i tak powiedziałam za dużo – mruknęła, prostując nogi pod stołem. Jej stopy natknęły się na czyjeś nogi, które natychmiast ją zakleszczyły. Uniosła głowę do góry, po czym przechyliła ją w bok, napotkawszy zamglone spojrzenie Prefekta Naczelnego. - Kilka dni temu mi groziłeś, a ja potraktowałam Cię Carnificina ignis.

- Możemy porozmawiać na osobności? - wyrzucił z siebie i bez czekania na jej odpowiedź wybiegł z sali.

Maleficenta ruszyła za nim, a kiedy minęła wyjście została pociągnięta w ciemny zakamarek pomiędzy drzwiami, a ściana do której została przyparta. Riddle trzymał jej twarz – cztery palce zaciskały się na lewym policzku, kciuk na prawym – jego kolano przytrzymywało ja w miejscu i gdyby czarownica zniżyła swoje ciało o kilka centymetrów to mogłaby na nim usiąść.

Riddle oparł swoje czoło o jej. Zapach irysów odurzył go, ocierał swój nos o jej, nie w pełni rozumiejąc dlaczego to robił. Przybliżył się do niej jeszcze bardziej, czubek jego języka dotykał jej ust, chwilę później dociskał swoje wargi do warg Maleficenty.

Były pełne, miękkie i ciepłe, tak bardzo ciepłe, że aż chciało mu się płakać. Przegryzł delikatnie dolną wargę Maleficenty tak, że dziewczyna z jękiem otworzyła buzię, choć była przeciwna temu, co się działo. Starała się myśleć racjonalnie, aczkolwiek smak Riddle`a – czekoladowy, co ją przerażało – przywoływał motylki w jej brzuchu. Pachniał letnim deszczem, tak odświeżająco, tak rozkosznie.

Zaczął ssać jej język, nadgryzać go, pieścić jak tylko umiał, aby poczuć jak najwięcej wanilii. Odpowiedziała mu tym samym, wsuwając długie palce w jego włosy, ciągnąc za nie, później zeszła z nimi na kark, podskoczyła, podparła się na jego barkach i murze za nią, a jej nogi same oplotły się wokół jego bioder. Spódnica osunęła się do połowy ud, jej intymne części ciała były zbyt blisko jego krocza przez co zrobiło mu się gorąco. Docisnął ją do zimnych cegieł mocniej.

Zszedł z pocałunkami niżej do jej żuchwy, do szyi, obojczyka. Gryzł, ssał, tworzył czerwone ślady wszędzie. Maleficenta odchyliła głowę w bok pozwalając mu na te śmiałe gesty. Jej oddech był ciężki i głośny, z gardła kilka razy wymsknęły jej się pomruki Tom, Jak dobrze, Proszę, mocniej.

Ich krótkie, ale owocne ekscesy przerwały głosy uczniów wychodzących z Wielkiej Sali. Wyszli nie zauważając ich, a kiedy odeszli, Maleficenta zwinnie zeskoczyła na podłogę. Wciąż byli blisko siebie, zupełnie jakby nie mieli siebie dość.

- Powinieneś mnie wczoraj zabić – powiedziała w jego usta. Jak słodko było trwać w jego objęciach. - Poniżyłam Cię, prawie wszyscy wylądowaliśmy w Azkabanie, torturowałam Cię.

- Broniłaś się, to dobrze. Nie mógłbym być z kimś kto nie potrafi kontrolować magii jaką dysponuje – Ukrył twarz w jej włosach. - Odkręciłaś to wszystko idealnie, nadszarpując przy tym swoja reputację.

- Jeżeli będziesz tak reagował za każdym razem to muszę tak robić częściej – Uśmiechnęła się. - Nie przypominam sobie, abyśmy nagle stali się tak sobie bliscy. Nawet nie znamy się na tyle…

- Nieważne – przerwał jej. - Poznamy się lepiej, dzięki Śmierciożercom, prawda? Prawda?

- Oczywiście.


*♥*♥*


Trzymała pod pachą swoją nową ulubioną książkę Tajemnice Pana SS, którą zamierzała pożyczyć swojemu lubemu. Wzdrygnęła się na użyte określenie. Nie kochała go, lecz czuła do nie go pociąg, wydawał jej się być perfekcyjny i skoro nie mogłaby go pokonać, to musi stać po jego stronie, najlepiej przy jego boku.

Przeskakiwała z nogi na nogę, później z pięt na palce, wciąż czekając. Riddle spóźniał się, a Maleficenta miała jeszcze do kończenia referat na Eliksiry. Praca zadana była na za dwa tygodnie, aczkolwiek czarownica nienawidziła odrabiać zadań na ostatnią chwilę. Spojrzała na zegarek i zobaczywszy, iż czarodziej spóźnia się o niecałe dziesięć minut, przeklęła cicho pod nosem, po czym westchnęła. Zbliżał się w jej stronę profesor Dumbledore. Jego usta zaciśnięte w cienką linię, oczy nie błyszczały psotnie.

- Dobry wieczór, profesorze – powiedziała, dygając przy tym. Mężczyzna zatrzymał się przy niej, ogarnął wzrokiem jej postawę - pierś do przodu, brzuch wciągnięty, pupa wysunięta do tyłu, podbródek wysoko w górze – perfekcyjnej, czystokrwistej czarownicy.

- Dobry wieczór, moja droga – Gotowy był odejść bez skomentowania jej zachowania przy ich ostatnim spotkaniu w gabinecie Dyrektora, jednak widok młodego pana Riddle sprawił, iż musiał sprawdzić, gdzie leży jej lojalność.

Przystanął przy niej, jego bystre oczy błądziły po jej napiętej niczym struna sylwetce. Dumbledore potrafił wiele wyczytać z mowy ciała lub z aury czarodzieja. Energia otaczająca Toma była ciemna, gęsta, przerażająca, zaś magia wylewająca się z Maleficenty była subtelniejsza, jaśniejsza jednakże tak samo okrutna w swojej mocy.

- Mogę pomóc, profesorze? - spytała, jej brwi lekko uniesione. Ścisnęła lekturę przeznaczoną dla Toma mocniej do klatki piersiowej, hamując wybuch irytacji. Nauki wpojone przez Grindelwalda nie zacierały się tak łatwo i tak jak kajała się przed jednym potężniejszym od siebie czarodziejem, tak drugiego chciała zniszczyć.

- Tak sądzę, panno Travers – odpowiedział, zwracając się do niej już twarzą twarz, mając wgląd na Riddle'a tylko kątem oka. Maleficenta posłała mu uśmiech wyrażający jej na wpół rozbawiony, na wpół zirytowana nastrój. - Nasza rozmowa u mnie w gabinecie bardzo różniła się od tej u Dyrektora Dippeta, panno Travers. Czy mógłbym poznać powód Twojej nagłej zmiany zdania?
- Mógłby pan, panie profesorze – zarzuciła swoje czarne, związane w luźnego warkocza pukle na plecy, jej oczy przymknięte, usta uchylone, spojrzenie utkwione w posągu za nauczycielem. Nie ufała sobie na tyle, aby spojrzeć mu w oczy. - Ale nie sądzę, by to było konieczne. Jest dokładnie tak jak powiedziałam u pana Dyrektora, profesorze. Pan Riddle dał im pozwolenie na patrolowanie z nim zamku, ponieważ jego para z tamtej nocy nie mogła się pojawić. Przeprosiłam za nieporozumienie, panikę jaką wszczęłam jakoby Prefekt Naczelny oraz wzorowi uczniowie Slytherinu mieliby zakradać się do Zakazanego Lasu z niewiadomymi intencjami.

- Co dał Ci w zamian za zmienienie swojego poprzedniego oświadczenia? Swoje względy, a może obietnice? Śmiem wątpić w groźby, już dawno pominęliście ten etap.

Zacisnęła szczękę, złość drżała w każdej komórce jej ciała.

- Z całym szacunkiem – wysyczała. - Lecz to dlaczego moje zamiary uległy zmianie to tylko i wyłącznie moja sprawa. Jeżeli mówię,iż się pomyliłam, to jest to prawda.

Nauczyciel transmutacji, jednak doskonale wiedział, że kobiety takie jak Maleficenta prędzej przyznają, iż nie mają racji, gdy ją mają niż wtedy gdy ją mają. Dumbledore wiele nieprzespanych nocy spędził na rozmyślaniu o młodej czarownicy. Alphard Black poinformował go o wizji jaką miał z Maleficentą. Były dwie wersje jej przyszłości. Jedna wiązała się z życiem długo, aczkolwiek niecałkowicie szczęśliwie, zaś druga była niejasna. Miała umrzeć, a jej śmierć wiązała się z Tomem. Pan Black nie był pewny tego czy sam Tom ją zamorduje czy też wszechświat postawi na jej drodze kogoś kto unicestwi ją zamiast Riddle'a.

- Dobranoc, panno Travers, panie Riddle – pożegnał się.

Maleficenta nie drgnęła, gdy ręce Toma oplotły ją od tyłu niczym wąż. Oparł podbródek na jej barkach, jego oddech łaskotał jej szyję.


- Masz mi wiele do powiedzenia, moja mała czarownico.