czwartek, 22 października 2015

1. Czarna Królowa

1. Czarna Królowa

"To twoja piechota. Ma najmniejsze możliwości poruszania i jest najsłabsza, ale ponieważ piony gotowe są poświęcić życie dla lepszych od siebie, bez nich nie wygrasz. (...) Król. Prawie zawsze jest słabszy, niż mogłoby się zdawać. Wszyscy go chronią, ale on właściwie nigdy nikomu nie pomaga, bo gdyby to zrobił, mógłby zginąć. (...) Królowa. Jest absolutnie podła. Ale jeśli chcesz wygrać, musisz z nią współpracować."


Piosenka rozdziału: Sis Puella Magica!

Rozrzuciła swoje długie, kruczoczarne fale na ramię fotela obitego skórą. Jej smukłe nogi przewieszone były po drugiej stronie, malując w powietrzu tylko im znane nuty. Zielone oczy wpatrywały się namiętnie w płomienie, śledząc każde najmniejsze drgnienie. Palce lewej dłoni stukały po wyczuwalnych żebrach jak gdyby były to klawisze jej ulubionego fortepianu, zaś palce prawej dłoni odgrywały zupełnie inną melodię.
Z ust wydobywały się pomruki, ciche szepty, brzmiące jak słowa. Wykształcony muzyk, zobaczywszy ją, mógłby pomyśleć, iż nie ma pojęcia, co robi. Ruchy jej stóp, dłoni oraz dźwięki jakie z siebie wydawała w żaden sposób się ze sobą nie łączyły.

Bo nie mają się łączyć, odpowiedziałaby, to myśli, galopujące w mojej głowie, nie pozwalające mi spać, nie dające wytchnąć.

To libretto, dodałaby, które nie może wybrzmieć.

Jej rówieśnicy powiedzieliby, że popadła w obłęd. Powiedzieliby, iż to nie wypada kobiecie w jej wieku siedzieć w ciemnym pomieszczeniu o tak późnej porze, nawet jeżeli jest to Pokój Wspólny jej Domu. Powiedzieliby, iż to nie wypada, aby siedziała w ten sposób, jej włosy nie uczesane, ona nie ubrana w najlepsze szaty tylko w jedną ze swoich najstarszych koszulek nocnych.

Przynosisz wstyd swojej rodzinie, oznajmiłaby jej macocha z niesmakiem, przynosisz wstyd również mi i mojemu synowi. Dlaczego nie możesz być jak dziewczęta w Twoim wieku?

Nie jesteś moją mamą, odburknęła po raz pierwszy, nie zważając na obecność swojego ojca, jesteś tylko kobietą, którą mój ojciec pieprzy.

Jej ojciec nigdy wcześniej jej nie uderzył. Córka nie wiedziała, czy to przez przekleństwo, jej zachowanie w stosunku do macochy, palącą w oczy prawdę, czy też na wspomnienie o mamie. Dziewczyna nie przeprosiła, mimo próśb ojca. Późniejsze groźby pogorszyły tylko sprawę. Trzynastolatka pozbyła się wtedy każdej sukienki, spódnicy, koszuli, bluzki, która była w jasnym odcieniu. Odrzuciła wszystkie naszyjniki, pierścionki, kolczyki i bransoletki, które nie należały do jej matki.

Jej oczy nie błyszczały, usta nie uśmiechały się. W dworze zrobił się cicho i ponuro, głos brunetki nie ozdabiał już bali wyprawianych przez jej ojca i macochę, fortepian stał w zakurzonym pomieszczeniu nie tknięty od trzech lat.

Ma teraz szesnaście lat, tkwi na Peronie 9 i ¾ , naprzeciwko niej stoi ojciec, obok niego macocha, która szlocha, ponieważ musi rozstać się ze swoim najukochańszym synkiem, Edmundem. Każe mu trzymać się z dala od kłopotów, od tej Eileen Prince, która zatruła jego młody umysł i jeżeli nie będzie mógł sobie z czymś poradzić to ma pójść do swojej starszej siostry.

Ojciec próbuje nawiązać z nią kontakt, pożegnać, życzy powodzenia, prosi, aby zaprzyjaźniła się z Robertem Lestrangem lub z Orionem Blackiem. Ich rodzina jest rodziną czystokrwistych czarodziejów, nigdy w niej nie było mieszańca, mugolaka, mugola. Od pokoleń byli blisko z Malfoyami, Flintami oraz Zabinimi. Spokrewnieni z jednym z braci Peverell, Ignotusem, co oznacza, iż wisieli na jednym drzewie genealogicznym z Salazarem Slytherinem, nie było to jednak w pięknej linii prostej, nie można było więc tego udowodnić i się tym chwalić. Wystarczył im status szanowanej, bogatej rodziny czarodziejów, chociaż chęć na więcej kłębiła się gdzieś tam, w środku.

Ojciec opuszkami palców dotknął jej gardła, później przesunął je na policzek. Nie drgnęła, choć skóra piekła ją na widmo wydarzeń sprzed kilku lat. Oczy ojca były łagodne, przepełnione miłością i rodzicielską dumą, lecz również smutkiem. Przyciągnął ją do siebie, zanurzył twarz w jej włosach, chłoną jej zapach, bo poczuje go dopiero w grudniu.

Była kopią matki, nie miała w sobie nic z ojca. Włosy, oczy, nos, usta, rysy twarzy, postura ciała. Jedyne co należało do niej to głos i charakter, tak inny od matki. Głos ma anielski, nie wysoki nie niski, idealny do śpiewania, a z jej obecnym wyglądem tak bardzo do niej niepodobny. Jej matka była słodką kobietą, zawsze uśmiechnięta, pełna radości. Gdyby nie umarła, jej córka byłaby taka sama.

Odpowiadaj na wszystkie listy, dobrze?, żebrał, Nie tylko te o ocenach lub składając życzenia. Proszę Cię, kochanie, tylko Ty…

Nic nie mów, przerwała mu, i nie kłam, bo to do Ciebie nie pasuje. Nie wracam w tym roku na święta.

Złapała za kufer i nawet się nie obejrzała, gdy ojciec wołał za nią, błagał. Od tego dnia minęły dwa tygodnie, wiele się nie zmieniło, oprócz masy listów, która właśnie paliła się w kominku. Nie przeczytała ani jednego z nich, ale czuła, iż Edmund podejdzie do niej za kilka dni przekazując gorzkie słowa ojca. Nie wyślą wyjca, do tego miała pewność, byłaby to skaza na honorze ich rodziny.

Ogień powoli przygasał, jej ciało było obolałe, szczęka przyzwyczajona do ciągłego zaciskania zadowolona była ze zmiany. Nie zmrużyła oka przez całą noc, leżąc w fotelu w tej samej pozycji, nie zmieniając repertuaru gestów. Nie musiała się martwic zajęciami, była sobota – od kilku godzin, jeżeli jej wewnętrzny zegar się nie mylił – więc przysypianie na lekcjach nie będzie jej dzisiejszym zmartwieniem.

Bardziej martwiły ją plotki. Sama mogła się o nich dowiedzieć tylko przy posiłkach, usłyszawszy akurat rozmowę innych uczniów. Sama nie mogła się pochwalić ogromną liczbą znajomych, głównie przez zmianę w swoim zachowaniu. W trzeciej klasie była duszą towarzystwa, śmiałaby powiedzieć, iż nawet Gryffoni gotowi byli się z nią umówić, mimo przepaści między Domami. Wszystko się zmieniło, gdy uświadomiła sobie, iż jest Ślizgonką. Zajęło jej to trzy lata, wymianę zdań z macochą i policzek od ojca. Ślizgoni dbają tylko o swój interes, idą do celu po trupach, nie mają przyjaciół tylko sojuszników.

Tego sierpniowego dnia mała, rozpieszczona dziewczynka odkryła, co może sprawić, że nikt nigdy więcej jej nie uderzy, nikt nie będzie jej rozkazywać. Władza. Pragnęła władzy. Uwięziła więc wrażliwość pod kloszem, zbudowała mur, po czym rozpoczęła przygotowania. Nie chciała zostać żoną Ministra Magii lub samym Ministrem Magii. Chciała zmiany, zmiany, która pozwoliłaby jej być Królową, marzyła o władzy absolutnej. Wiedziała, iż jest to trudne do wykonania, była jednak ambitna i przebiegła, a jej naturalne umiejętności oraz uroda tylko ułatwiały jej zadanie.

Chciała pozbyć się tych wszystkich zatrutych umysłów ze świata czarodziejów. Nie obchodził ją status krwi, interesowały ją umiejętności. Często zastanawiała się, czy to dobrze, iż na jej roku są tylko dwie dziewczyny, ona i Isabella Max. Gdzieś może się marnować ogromny potencjał, zaś w Hogwarcie męczą się beztalencia. Uważała, że powinny być podziały na roki – oczywiście – a dodatkowo na grupy: podstawowa i zaawansowana. Część uczniów nie może dalej podążać za materiałem, ponieważ profesorowie dają innym więcej czasu. W Ministerstwie było podobnie. Na najwyższych stanowiskach zasiadali najbogatsi, a nie najbardziej wykwalifikowani.

W osiągnięciu celu przeszkadzała jej tylko jej płeć. W obu światach trwała wojna, lecz tylko w mugolskim kobiety mogły zacząć pracować na równi z mężczyznami, zyskiwały prawa, o których śniła.

Gdybym tylko doszła do władzy, pomyślała.

- Kogo to moje piękne oczy widzą? - usłyszała. Oderwała spojrzenie od czerwonego żaru i leniwie zwróciła je na mówce.

O tył fotela opierał się Malfoy, jego szare oczęta błądziły po jej odkrytych nogach i nagim dekolcie. Włosy miał potargane, szaty rozpięte, pachniał lasem. Przeniosła wzrok na chłopaka za Malfoyem. Zazwyczaj perfekcyjnie ulizane włosy Notta, porozrzucane na wszystkie strony świata, mundurek rozpięty, buty ubrudzone były w błocie. Nie musiała spoglądać na trzeciego z nich, aby wiedzieć gdzie byli.

- Powinnam wam teraz odjąć punkty za szlajanie się po Zakazanym Lesie w czasie ciszy nocnej – powiedziała nie komentując jego wcześniejszej wypowiedzi.

- Odjęłabyś punkty własnemu Domowi? - wtrącił Nott z rechotem. Brunetka wstała, poprawiła koszulę nocną tak, że teraz opadała jej za kolana i zacisnęła usta w cienką linię, co w przypadku jej ust było ogromnym wyczynem.

- Z tego jestem znana, Nott – odpowiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem. - Co wam w ogóle przyszło do głowy, aby to zrobić? Jeżeli zaginęlibyście w Zakazanym Lesie nie byłoby nieziemsko, choć muszę przyznać, iż wizja ta jest kusząca.

- Och – zamruczał Malfoy. - Martwiłabyś się?
- Nie miałabym o kogo, Malfoy. Jesteście zdolnymi czarodziejami, Ślizgonami, nie tchórzami. Wrócilibyście żywi, bo jak nie, to bym was wskrzesiła i zamordowała ponownie. To co by mnie martwiło to zamknięcie szkoły. Po wydarzeniach sprzed dwóch lat byłoby to bardzo prawdopodobne.

- Pamiętam dokładnie jak patrzyłaś z odrazą na to wszystko. Biednej Lizzy też się dostało, kiedy powiedziała, że szlamy dostaną za swoje. Wiesz, że po tamtej rozmowie z Tobą zamknęła się w sobie? Myślała nawet, aby przenieść się do dormitorium trzeciego roku – zakpił Cantankerus, zajmując poprzednie miejsce dziewczyny.

Uniosła brwi do góry, uwolniła pełne wargi, uraczyła go spojrzeniem pełnym pogardy. Nott był dobrym czarodziejem, nie wybitnym, lecz nadal pożytecznym i brunetka mogła jedynie jęczeć na jego ego, ni więcej ni mniej. Cantankerus miał z nią wiele zajęć, ku jej rozpaczy, mogła zatem przyglądać się jego rozwojowi. Wiedziała, iż bez męża się nie obejdzie, ale potrzebowała kogoś równego niej, a Nott był daleko w tyle.

- Mówisz to jakbyś miał nadzieję, że mnie to poruszy. Isabella wyraziła swoje zdanie, a ja swoje. Powinna myśleć zanim coś powie. Jej przeprowadzka byłaby mi tylko na rękę. Poruszę z nią ten temat podczas śniadania, dziękuję za cenną uwagę, Nott.

Zauważyła jak chłopak mruga kilkakrotnie, nim z jego ust wydostał się śmiech. Cantankerus był pogodnym chłopakiem, co zastanawiało dziewczynę, ponieważ psoty nie należą do Slytherinu. Tiara Przydziału nigdy się nie myli, wystarczyło spojrzeć na nią i na to, co się stało, gdy objęła swoje wewnętrzne ja.

- Jesteś taka pocieszna! - Przechyliła głowę w bok. Nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Jej oczy wyrażały zdumienie, brwi prawie się ze sobą witały, usta delikatnie rozchylone. Mówili, iż jest bezduszna, oziębła, na jej twarzy zawsze grymas niezadowolenia. Skąd wzięło się pocieszna? - Jesteś taka rozkoszna! Muszę Cię przytulić!

Odsunęła się kilka kroków w bok, omijając jego uścisk, nie zauważając jednak stojącego za nią Prefekta Naczelnego. Wpadła na niego, a on zdążył ją złapać nim upadła. Jego dłonie ściskały mocno jej ramiona. Magia wirowała w jej podbrzuszu, buzowała w jej krwi, nawet jej fale dostały dawkę. Prefekt Naczelny nie jest kimś, kogo można lekceważyć, a dziewczyna musiała być gotowa na wszystko.

- Nott, wystarczy – szepnął miękko, a jego towarzysze przypomnieli sobie o jego istnieniu. Brunetka wyrwała się, kiedy on nie miał zamiaru jej puścić. - Przepraszam, panno Travers, Nott wydaje się nie być dzisiaj sobą.

W jego głosie mogła usłyszeć zapowiedź bólu. Po jej grzbiecie przebiegł dreszcz, całą ją sparaliżowało. Zawsze unikała Prefekta, starała się nie patrzeć mu w oczy na spotkaniach, nigdy nie patrolowali razem, na powitanie tylko kiwała głową. Coś był z nim nie tak, dziewczyna nie mogła tego określić, lecz uczucie nadal trwało. Ten rok miał być inny, ona miała być inna, silniejsza, lecz jego magia…

- Nic nie szkodzi, Riddle – uniosła głowę, butelkowa zieleń spotkała się z czekoladowym brązem. Zmieniła postawę, plecy wygięte w perfekcyjny łuk, pierś wypięta do przodu, podbródek wysoko w górze. - Znam Notta od dawna i jego brak manier nie jest mi obcy.

Ciekawość błysnęła w jego szkiełkach, a panna Travers traciła grunt pod nogami. Najwyraźniej nie tylko kobiecość była jej przeszkodą do absolutyzmu, lecz również Riddle.

Jak ktoś może mieć tak mroczną aurę?, dumała, nie dostrzegając jak chłopak lustruje ją wzrokiem, Nazywają mnie Czarną Królową, a kajam się przed nim jakby był samym Królem.

Nie uległa żądzy, nie uległa, nie odwróciła wzroku. Nawet, kiedy Nott zaczął przepraszać za swoje zachowanie, co wcześniej się nie zdarzyło. Dopiero słowa Malfoya odwróciły jej uwagę od Prefekta.

- Co robisz tutaj tak wcześnie? - spytał, po czym spojrzał na zegarek. - Jest dopiero kilka minut po piątej.

- Dziękuję za przypomnienie, Malfoy – powiedziała, a kąciki jej ust uniosły się delikatnie. - Odejmuję czterdzieści punktów od Slytherinu, dwadzieścia od Ciebie i dwadzieścia od Notta, za nie przestrzeganie zasad i wychodzenie z zamku podczas ciszy nocnej.

- Mal, nie bądź taka! - jęknął Malfoy. - Przyjaźniliśmy się przecież w dzieciństwie, no nie? Pamiętasz jak nosiłem Cię na baranach, bo bolały Cię nogi?

- Nie - rzuciła krótko. – I nie nazywaj mnie Mal.

- Tom nie został ukarany - napomknął Nott. - Dlaczego?

- Masz mnie za idiotkę? Riddle jest Prefektem Naczelnym, jego nie mogę ukarać z trzech prostych powodów, nie licząc najzwyklejszego faktu, iż prefekci nie mogą odejmować sobie nawzajem punktów. Po pierwsze, jego stan jest nienaganny w przeciwieństwie do was, więc wcale nie musiał być w Zakazanym Lesie razem z wami. Po drugie, na pewno nie chce mieć wroga w kimś kto ma zaufanie wszystkich nauczycieli w Hogwarcie. Po trzecie, nie drażni się czarodziei potężniejszych od siebie.

- Czy Ty wiesz, że właśnie przyznałaś… - Malfoy miał kłopot z wykrztuszeniem z siebie reszty zdania, ale szybko się zrehabilitował, widząc jej minę. - Mal, właśnie przyznałaś, że ktoś ma nad Tobą władzę. Powiedziałaś, że Tom jest lepszy, nauczyciele ufają bardziej jemu niż Tobie. Na dodatek… skomplementowałaś go.

Westchnęła ciężko. Nie sądziła, iż ta rozmowa zajdzie tak daleko. Była zmęczona, oczy piekły ją od brak snu, ciało domagało się kąpieli – najlepiej szybkiego, lodowatego strumienia – a oni wciąż naciskali.

- Nie powiedziałam nic, co nie byłoby prawdą. Jest ode mnie starszy, bardziej doświadczony, ma tytuł Prefekta Naczelnego i to jemu nauczyciele by zaufali. On karmi ich słodkimi kłamstwami, Abraxas, manipuluje nimi. Potrafię rozpoznać węża, kiedy go widzę. Ma dar, którego ja nie mam i go wykorzystuje. Gdybyście się bardziej skupili, moglibyście wyczuć jak jego magia atakuje moją. Nasze umiejętności się różnią, to prawda, lecz nigdy nie powiedziałam, że jest ode mnie lepszy. Jest potężniejszy, to fakt. Nie oznacza, że taki stan rzeczy pozostanie na długo – Posłała im ślizgoński uśmieszek, nie zwracając uwagi na Toma. - Powiedziałam, że wygląda nienagannie. To zwykłe stwierdzenie, nie komplement. I nie nazywaj mnie Mal.

W Pokoju Wspólnym zapanowała cisza. Travers zdawała sobie sprawę z wagi jej słów. Postawiła się na równi z mężczyzną, w tle obiecała również, iż kiedyś zdobędzie większą władzę niż on. Macocha zbeształaby ją na miejscu, kazałaby przeprosić, chociaż nazwisko Riddle na pewno nie miało nic wspólnego z szanowaną rodziną czarodziei. To zaczęło zastanawiać pannę Travers. Jakie korzenie mógłby mieć Prefekt Naczelny? Skąd w ogóle pochodził i czemu jego rodzice dali mu takie słabe imię?

Nie zdążyła zadać sobie więcej pytań, kiedy rozbrzmiał najbardziej przerażający śmiech jaki w życiu słyszała. Magia wydostała się z jej ciała kolejny raz. Czuła jak gładzi jej skórę, próbując ją uspokoić, aczkolwiek nic to nie dało. Moc rozlała się po niej całej od głowy do stóp.

- Travers, Twoje włosy… - zaczął Nott, lecz nie skończył swojej wypowiedzi.

- Przyjmuję wyzwanie, panno Travers – oznajmił Riddle. - Będę czekał na nasz ostateczny pojedynek z niecierpliwością. I wszystko, co powiedziałaś, panno Travers, przyjmuję jako wysokiej rangi komplement. Nie zrobię Ci krzywdy, więc możesz wyciszyć emisję magii.

- To nie takie proste, Riddle – warknęła, po czym prędko wróciła do stoickiej postawy. - Moja magia wyczuwa w Tobie zagrożenie i reaguje. Nie przestanie, dopóki nie będę w bezpiecznej odległości od Ciebie.

- Wiń za to swoich przodków, Mal – zażartował Malfoy. Mijając ich, posłała mu jeszcze piorunujące spojrzenie, a następnie zniknęła w korytarzu do damskiego dormitorium. Idąc w stronę pokoju, mogła jeszcze usłyszeć jak Malfoy dowcipkuje o kompleksie Meduzy, na co Nott zareagował rechotem.

Weszła do pomieszczenia, zamykając za sobą cicho drzwi. Isabella spała, a brunetka nie chciała, aby się obudziła. Wyciągnęła z kufra bieliznę, bordową koszulę i głowiła się, czy powinna założyć spodnie, czy nie. Jeszcze żadna dziewczyna w szkole nie pokazała się w spodniach, a Travers chciała być pierwsza. Decyzję podjęła szybko. Złapała czarne, szerokie spodnie z wysokim stanem, obcasy oraz kosmetyczkę, po czym ruszyła w stronę łazienki.

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Podkrążone oczy, zaczerwienione białka, poszarzała cera. Dwie noce pod rząd bez snu i o to, co się dzieje z człowiekiem. Panna Travers znała dobre zaklęcia lecznicze, które mogą naprawić jej kondycje bez kilku godzin odpoczynku. Chwyciła za różdżkę, przejechała nią po zamkniętych powiekach, pod nimi i po buzi. Wszystko wróciło do normy, a ona mogła wziąć upragniony prysznic i zaplanować pierwsze godziny dnia.

Po uszykowaniu się pójdzie do biblioteki, dokończy pracę z zielarstwa, napisze esej o Veritaserum dla Slughorna i jeżeli starczy jej czasu przed śniadaniem, to poszuka książek, które pomogą jej w napisaniu rozprawki na Transmutację. Biblioteka otwarta jest od szóstej, oznacza to, że będzie miała czas do dziewiątej na skończenie wyznaczonych zadań i gdyby nie to, iż Slughorn zażyczył sobie wydobycie informacji o eliksirze prawdy i wypisie tego na dziesięciu kawałkach pergaminu, to skończyłaby wszystko do śniadania, później miałaby czas na powtórzenie materiału na Obronę Przed Czarną Magią, choć jej mały talent tego nie wymagał. Wolała mieć wszystko pod kontrolą, jednakże jeżeli zabraknie jej czasu na przeczytanie Tajemnice Szlachetnego Pana SS to zrezygnuje z powtórki na rzecz tej małej przyjemności.

Ową książkę znalazła w rodowej bibliotece pod koniec wakacji. Była w połowie Jak rozumieć czystość krwi? Także zostawiła ją sobie na pobyt w Hogwarcie. Lekturę zaczęła w pociągu i już po pierwszej stronie wiedziała, że czyta o swoim dalekim przodku. Postanowiła nacieszyć się nią trochę dłużej i pochłaniała tylko jeden rozdział dziennie. Cierpliwość pozwalałaby jej na ominięcie tego rozdziału i przeczytanie dwóch następnego dnia, ale tytuł ją tak bardzo zachęcał! Czystość krwi, a magia mugolaków wabiło dziewczynę od przejrzenia spisu treści.

Zawsze była ciekawa, co spowodowało u Salazara Slytherina tak wielką niechęć w stosunku do czarodziei i czarownic urodzonych wśród Mugoli. Uczucie to nie mogło wziąć się z powietrza, czarnoksiężnik, mimo swoich wad nie był głupcem. Coś musiało się stać, a panna Travers nie potrafiła odpuścić po wyznaczeniu misji.

Wyszła spod strumieni, dokładnie wytarła wodę z ciała, po czym ubrała się. Włosy upięła w koka, przypominającego falę – fryzura ta była modna w ostatnim czasie, aczkolwiek nie pasowała do każdego – oczy podkreśliła czarną kredką, a usta krwistoczerwoną szminką. Użyła czarów, by wszystko przetrwało kilkanaście godzin i była gotowa do wyjścia.

W dormitorium założyła buty na obcasie, które dodawały jej dziesięć centymetrów, co przy jej wzroście – metr siedemdziesiąt trzy – sprawiało, że mogła patrzeć na wielu chłopców z góry lub spoglądać prostu w oczy bez unoszenia głowy. Dawało jej to poczucie uznania, zupełnie jakby wzrost był wyznacznikiem potęgi, a nie umiejętność wykorzystywania magii.

Spojrzała na zegarek. Za pięć minut skończy się cisza nocna i będzie mogła bez zmartwień udać się do biblioteki. Spakowała potrzebne przyrządy do torby, zawiesiła ją sobie przez ramię i wyszła. Przechodząc przez Pokój Wspólny przypomniała sobie konwersację jej i Ślizgonów.

Nott jak zwykle radosny, Malfoy bez zmian – irytujący. Zgryz powstał dopiero przy Tomie. Jego magia doprowadzała jej bariery do uwolnienia, a tego nienawidziła. Zazwyczaj potrafiła się kontrolować, nie miała problemu z okiełznaniem swojej mocy, tak przynajmniej sądziła. Nie słuchała swojej mamy, gdy opowiadała jej o ich kobiecych przodkach, miała wtedy osiem lat i bardziej interesowało ją to, czy dzisiaj pozwolą jej wziąć na miotłę. Mało z tego pamiętała i znała tylko dwie najbardziej znane czarownice z jej rodu, rodu jej matki. Była to właśnie Meduza i czarownica, od której jej rodzice zapożyczyli imię dla niej.

Meduza była najstarszym znanym jej przodkiem. Mama mówiła, że była piękną kobietą, która służyła bogini Atenie w świątyni. Swoim urokiem zwabiła boga mórz i oceanów, Posejdona. Oczywiście, zrobiła to nieświadomie. Posejdon zauroczony jej wdziękami, posiadł ją na stole ofiarnym, co niekoniecznie podobało się Atenie. Ukarała Meduzę, czyniąc z niej potwora z łuskami zamiast skóry i wężami na miejsce włosów.

Meduza była niezwykle silną czarownicą. Rzuciła na siebie urok, dzięki któremu jej spojrzenie zamieniało każdego młodzieńca w kamień. Umarła po wydaniu na świat córki, zabita przez Perseusza.

Rozbudzić jej geny mogą jedynie osoby o ogromnym pokładzie magii, mówiła mama, jeśli którejkolwiek z jej potomkiń by się to udało, nie sądzę, aby zaznała wtedy szczęścia, ponieważ ten, który je rozbudzi jest tym najbardziej niebezpiecznym, lecz zarazem tym, który będzie potrafił zapanować nad nią całą: nad jej sercem i nad jej duszą.

Głupiutka mamusia, pomyślała zbliżając się do drzwi biblioteki, żeby wierzyć w takie brednie. Może i mam w sobie cząstkę Meduzy jako jej dziedziczka, lecz jej dar nie miał prawa przejść na mnie, a wydarzenie z rana, to tylko pulsująca we mnie magia, nalegająca na oswobodzenie.

Przywitała się z panią Broyrin, bibliotekarką i znalazła sobie miejsce na samym końcu czytelni. Rozłożyła pergaminy, kałamarz, pióro oraz potrzebne książki na stoliku, po czym rozpoczęła pracę.

Jeśli dobrze pójdzie, pocieszała się w myślach, to przeczytasz upragniony rozdział. Postaraj się!

Gdyby była bardziej skupiona na otoczeniu, mogłaby dostrzec parę brązowych oczu wpatrujących się w nią z zaciekawieniem. Gdyby była bardziej uważna, poczułaby jak jej włosy próbują wydostać się z koka pod wpływem tego spojrzenia. Gdyby słuchała matki, wiedziałaby, że jej magia zaplotła nierozłączalny węzeł z inną.


*♦*♦*


Weszła do Wielkiej Sali dumnym krokiem, ignorując zdumione spojrzenia. Szukała wzrokiem blond czupryny jej towarzyszki z dormitorium. Siedziała przy stole z dziewczynami z piątego roku. Podeszła do nich.

- Isabello – dotknęła jej ramienia. Blondynka wlepiła w nią swoje błękitne oczęta wciąż nie wierząc w to, co widzi. - Nott poinformował mnie, iż od czwartej klasy Twoim pragnieniem jest przeniesienie się do dormitorium naszych młodszych koleżanek, jednak Twoja nieśmiała natura uniemożliwiła Ci to. Jeżeli czujesz potrzebę przeprowadzenia się, nie widzę problemu. Postaraj się zrobić to przed obiadem. Życzę smacznego.

Nie pozostawiła miejsca na dyskusję. Brzmiał to jak przyjacielska rada, jednak wszyscy wyczuwali w tym chłód. Isabella nie będzie miała innego wyboru jak przenieść się. Po prawdzie odpowiadały jej warunki w jakich mieszkała. Travers rzadko bywała w pokoju, czasami nawet nocą jej łóżko było zaścielone. Rzeczywiście, dwa lata temu była niezadowolona, ale po dłuższej chwili zaczęło jej to odpowiadać. Powinna wiedzieć, że Nott na pewno jej to powie, jednak nie przejmowała się tym wtedy. Dlaczego to zrobił? Dlaczego z nią rozmawiał? Isabella nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Poznanie tej tajemnicy nie jest warte rozzłoszczenia Czarnej Królowej.

Panna Travers upatrzyła sobie idealne miejsce na zjedzenie śniadania. Nie za daleko od plotkujących uczniów i nie za blisko nich. Już prawie była na miejscu, kiedy usłyszała wołanie.

- Mal, chodź usiądź z nami!

Wielka Sala wydawała się być zamrożona. Travers przybyła na posiłek w spodniach, a teraz Abraxas Malfoy zaprasza ją do wspólnego spędzenia czasu? Dziewczęta zieleniały z zazdrości, aczkolwiek nie mogły nic z tym zrobić. Próba skrzywdzenia brunetki nie skończyłaby się tak jak by tego chciały i to pewnie one wylądowałyby w Skrzydle Szpitalnym. Wróciły więc do jedzenia, nie oczekując od niej odpowiedzi, a reszta podążyła za nimi z przekonaniem, iż nie może wydarzyć się już nic bardziej niepokojącego w ich życiu.

Brunetka przystanęła, stukot obcasów ustał. Przywitała się z profesorami i dyrektorem kiwnięciem głowy, a następnie odwróciła w stronę Malfoya. Została postawiana w niezręcznej sytuacji i niegrzecznie byłoby odmówić. Nie lubiła robić tego, czego wymagali od niej ludzie, aczkolwiek nie była jeszcze Królową, więc musiała zachować chociaż pozory.

- Nie nazywaj mnie Mal, Abraxas – zażądała, siadając naprzeciwko niego i Riddle'a, a obok Notta.

- Nie bądź taka, Mal! Zobacz jak idealnie do siebie pasujemy! Mal i Malfoy! Zostaliśmy połączeni w niebie!

- Masz na imię Mal, panno Travers? - spytał Riddle, wtrącając się do rozmowy. - Wszyscy zawsze używają Twojego nazwiska lub zdrobnienia, a podczas wywieszania listy i obowiązków Prefektów są tylko pierwsze litery imion i nazwisko. Jeszcze ze sobą nie współpracowaliśmy, prawda? Chciałbym również dodać, iż wygląda panienka dziś fenomenalnie.

Zacisnęła szczękę. Zauważył, a to oznacza wspólny patrol w najbliższym czasie. Powinien przestać z tą chłodną uprzejmością, przez nią właśnie dziewczęta się za nim nie uganiają tylko za Malfoyem. Nałożyła na talerz tost, posmarowała go dżemem, nalała sobie wody do kielicha i dopiero po tym odpowiedziała:

- Dziękuję, Riddle. Ty także prezentujesz się pierwszorzędnie – odpowiedziała na pochlebstwo z taką sama, a może nawet i większą dawką rezerwy. - Zgadza się, nie mieliśmy jeszcze wspólnego patrolu. Wymieniałam się pomiędzy Krukonami, a Gryffonami. Byłam jedynym wężem, który mógł ich znieść i zarazem jedynym, który został zaakceptowany. I nie, nie mam na imię Mal.

- Więc jak mogę się do Ciebie zwracać? - naciskał, spostrzegając, że przejrzała jego grę. Posłała mu wymuszony uśmiech, który zazwyczaj działał na nauczycieli.

- Travers jest w porządku – zapewniła go. Upiła łyk wody i ugryzła kawałek chleba. Czerwień błysnęła w tęczówkach Riddle'a , zaś ona od razu się napięła. Mogła zobaczyć jak jego palce zaciskają się na widelcu, usta tworzą cienką linię. Kolejny powód dla którego to nie jego wybierają dziewczyny: ujmuje za serce wyłącznie nauczycieli. Rówieśnicy, wyczuwają jego aurę – ciemną, silną, mroczną – widzą go przecież poza zajęciami.

- Chciałbym, abyśmy mówili sobie po imieniu – wyszeptał. Przełknęła ślinę, oblizała dyskretnie usta z dżemu i odepchnęła talerz. Straciła apetyt.

- Nie lubię ani Twojego ani swojego imienia – wyznała po chwili namysłu. Po tym jak owe zdanie zostało przez nią wypowiedziane, Riddle odłożył sztuciec i stał się niepokojąco odprężony. - Zupełnie do Ciebie nie pasuje, jest pospolite, zwyczajne, a Ty jesteś wyjątkowy. Masz może drugie imię, Riddle?

- Marvolo.

- I to jest mocne imię – stwierdziła. - Maleficenta Victoria Travers. Stąd to Mal. Proszę, nie przechodźmy na Ty.

Cantankerus pochwycił skrawek jej koszuli w niemym upomnieniu, a Abraxas błagał ją spojrzeniem, aby nic już więcej nie mówiła. Poruszyła się niespokojnie na ławce, serce zabiło mocniej, już nie czuła się Panią.

- Maleficento, mów do mnie Tom – wymruczał, zanim wstał. Szedł ku wyjściu z Sali, lecz zatrzymał się w drodze, zawrócił i pojawił się tuż przy Maleficencie. - Postaram się zorganizować nam wspólny patrol już wkrótce, bądź cierpliwa.

Jego głos ostry niczym brzytwy ranił jej uszy. Oczy Maleficenty szczypały, sugerując nadchodzący wybuch. Zamrugała kilkakrotnie, pozbywając się łez. Dlaczego nie wydusiła z siebie żadnej sensownej odzywki? Przecież mogłaby!

Zerwała się, a następnie ruszyła za Tomem, nie zważając na krzyki Malfoya i Notta. Dogoniła Prefekta Naczelnego przy schodach do lochów. Złapała go za ramię i pociągnęła w swoją stronę tak, że prawie stykali się nosami. W tych butach była jego wzrostu, ich oczy na idealnej wysokości. Zignorowała jego przyjemny zapach i odległość jaka ich dzieliła. Wciągnęła powietrze, a na wydechu – przed truchtem w stronę biblioteki – wycedziła:


- Może i jesteś Prefektem Naczelnym, pupilkiem nauczycieli i perfekcyjnym czarodziejem, ale niedługo to ja będę górować, to ja będę podsycać ogień. Jestem Królową, Riddle. A Ty kim jesteś?


Cytat: C.J Daugherty "Wybrani"

Od Autorki: Nigdy nie sądziłam, że powrócę na blogosferę z takim repertuarem, naprawdę. Zawsze trzymałam się anime (Naruto, SasuSaku), a teraz jestem tutaj i piszę fanfiction o Voldemorcie. Od zawsze go kochałam i wiele materii, które były przedstawione w książce bardzo mi nie odpowiadały, chciałam je zmienić i może uda mi się to dobrze zrobić. Więcej o opowiadaniu na pewno dowiecie się, kiedy dodam odpowiednie zakładki. Tylko zmienię szablon czy coś. Nie wiem jeszcze gdzie, co i jak, ale się postaram! :)
Jeżeli znajdziecie jakieś błędy, coś wam się nie spodoba, macie jakieś uwagi, cokolwiek - piszcie, a ja postaram się to poprawić. :) 
Buziaki, Halszka :*

4 komentarze:

  1. Cudo, cudo, cudo. Po prostu grzechem nie byłoby przeczytać Fan Fiction o swojej ulubionej postaci książkowej, na dodatek tak dobrego. Dziewczyno, naprawdę masz talent! Wow...składam wielki pokłon.
    Uwielbiam Mal, widać, że ostra babka, nie da sobą pomiatać. Takie bohaterki uwielbiam! I jeszcze ten "pseudonim" Królowa...no nie mogę się doczekać co Riddle jej odpowie, ale mam nadzieję na więcej scen z tą dwójką. Boże Nott i Malfoy tak bardzo mnie wkurzają, niech się odczepią od biednej Mal.
    Po takim rozdziale jestem gotowa na więcej i liczę, że szybko się pojawi :D Będę wiernie czytać i zaglądać.

    Mam nadzieję, że mogę się zareklamować na razie tutaj. Więc skoro lubisz tematykę HP i Ślizgonów, to zapraszam do siebie na drugie opowiadanie :3
    http://dwaobliczasmierciozercy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :* Widzę, że zdrobnienie imienia Maleficenta się przyjęło. Travers nie byłaby zadowolona. ;)

      Usuń
  2. Co ja mogę powiedzieć? <3 Jestem dumna! Tak trzymaj, bo masz niezwykły talent! Mam nadzieję, że kiedyś to wykorzystasz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma to jak siostra, która czyta coś Twojego pierwszy raz od kilku lat. ;) Dzięki, Kinguś :*

      Usuń