2. Królowa i Lord
„– To wódka? –
słabym głosem zapytała Małgorzata.(...)
– Na litość boską,
królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie
wódki? To czysty spirytus.”
Piosenka: Lana Del Rey - Once Upon A Dream
Dni zmieniały się w
tygodnie, tygodnie w miesiąc i tak Maleficenta znalazła się dzień
przed kolejnym weekendem, zastanawiając się, czy pójdzie na
pierwszą wyprawę do Hogsmeade. Chętnie wybrałaby się po jakąś
nową książkę, bo Tajemnice Szlachetnego Pana SS pochłonęła
pod koniec września.
Na początku października
podszedł do niej Edmund, żądając, aby odpowiedziała na listy
ojca. Zmierzyła go wzrokiem, kiedy podał jej kopertę w Pokoju
Wspólnym, po czym wrzuciła papier do kominka na jego oczach.
Przekaż to, sówko,
powiedziała, i przestań ślinić się na widok Eileen. To
żałosne.
Od tamtego wydarzenia
nie dostała żadnej wiadomości, lecz jej młodszy brat
zaszczycił ją swoją osobą podczas obiadu i uprzedził o obecności
ojca w miasteczku. Nie zrobił tego za darmo, jest przecież
Ślizgonem, domagał się odrobienia za niego pracy domowej z
Eliksirów i Maleficenta mogłaby to zrobić, mogłaby, ale nie
chciała. Uśmiechnęła się, on przyjął to jako zgodę, poszedł
w swoją stronę. Natknęła się na niego kilka godzin później
przypartego do ściany przez starszych Gryffonów – Ślizgoni nie
śmieliby go tknąć – tarmoszącego się w ich uścisku.
Nie powiedziała nic,
podeszła cicho do dręczycieli, położyła dłonie na ich barkach i
wetknęła głowę między nich. Odskoczyli jak oparzeni, przeprosili
zginając się w pół, a Maleficenta została sama z Edmundem.
Sprawdziła, czy miał na ciele inne rany niż siniaki, a nie widząc
nic oznajmiła, że spłaciła dług. Edmund nie był zadowolony,
aczkolwiek nie mógł się sprzeciwić.
Tak znalazła się w ciemnym
kącie biblioteki, siedząc na parapecie z podręcznikiem do
Transmutacji na kolanach. Deszcz uderzał o szybę, rozmazując obraz
błoni. Stukała palcami po oknie, nuciła kołysankę, gładziła
lewą dłonią brzeg książki. Starała się skupić na nauce, ale
wizja spotkania z rodzicem przytłaczała ją.
Przy ostatnim tete-a-tete z
ojcem zarzekała się, że nie wróci do domu na Boże Narodzenie i
słowa dotrzyma. Święta nigdy nie były takie same, a ona rzygała
sztucznością, panującą w dworze. Przymknęła powieki, a jej głos
stał się mocniejszy.
- Ale jeśli Cię znam,
wiem, co zrobisz. Pokochasz mnie od razu jak to zrobiłeś w pewnym
śnie.
Nie śmiała śpiewać
głośniej. Biblioteka była ostatnimi czasy zatłoczona, uczniowie
rzucili się w wir nauki w przygotowaniach do SUM – ów lub
Owutemów albo - tak jak Maleficenta – odrabiali prace domowe.
Mruczała melodię pod nosem, oparła głowę o tafle szkła,
relaksowała się przed podjęciem decyzji.
Była blisko osiągnięcia
upragnionej nirwany, wszystko traciło wyraz, zasypiała. Pogrążyłaby
się w tym doznaniu, gdyby nie dźwięk z zewnątrz. Została
gwałtownie wyrwana z błogości, cisza została zaburzona, serce
wróciło do niespokojnego rytmu. Odwróciła głowę w bok, leniwie
zwróciła ślepia na intruza, na jej twarzy grymas niezadowolenia.
Zaciśnięta szczęka Maleficenty rozluźniła się, zobaczywszy
przerażony, rozbiegany wzrok chłopca.
Travers rozpoznała go jako
kolegę z roku Edmunda. On, Edmund i wysoki chłoptaś tworzyli
zgraną grupę, a dzięki brunetce mają swego rodzaju immunitet.
Edmund był tchórzem ubranym w brawurę, a jego koledzy
rozpieszczonymi, bezczelnymi bachorami. Trzecioroczny, stojący przed
nią znał swoje miejsce w hierarchii Slytherinu. Jeżeli to
Maleficenta zapewniała im bezpieczeństwo, muszą okazywać jej
respekt.
Chłopak mógł mieć
trzynaście lat, lecz nie był głupi. Czarownica mogłaby zdmuchnąć
go z powierzchni ziemi jednym zaklęciem, nie wiedziałby jak się
bronić, a całość wyglądałaby na wypadek. Szybko się opamiętał,
uspokoił oddech, stanął przed nią jak wypadało przed damą, po
czym przywitał się.
- Dobry wieczór, panno
Travers. Nazywam się Antonin Dołohow, przyjaźnię się z panienki
bratem…
- Wiem kim jesteś, Dołohow
– przerwała mu. Wstała z parapetu, odłożyła książkę na stół
po swojej lewej stronie, wróciła do mierzenia wzrokiem chłopaka. -
Jaki jest powód Twojego wtargnięcia na moją część biblioteki?
Teren przy Dziale Ksiąg
Zakazanych należał do niej i uczniowie będący częstymi bywalcami
czytelni doskonale o tym wiedzieli. Antonin Dołohow nie przebywał
tutaj za często. Nie dziwiło to Maleficente, zadawał się w
końcu z Edmundem. Chłonęła wzrokiem jego czarne włosy, ciemne
oczy i wiotką posturę.
Jak to dziecię przetrwało
w Slytherinie dwa lata?, zastanawiała się, Nie potrafi
kontrolować swojej magii, wygląda chuderlawo, brak jakiejkolwiek
aury.
Jej zielone oczy
złagodniały. Antonin Dołohow przypominał jej siebie sprzed kilku
lat. Może nie byłoby źle, gdyby Królowa znalazła dla siebie
Księcia.
- Usłyszałem panienki
śpiew, a nogi same mnie poprowadziły. Ma panienka piękny głos –
chwalił. Raz Ślizgon, na zawsze Ślizgon.
Bajka była wspaniała,
Maleficenta się ubawiła, lecz nie wierzy w kłamstwa. Użyła nie
odpowiedniego sformułowania, nie wierzy w jego kłamstwa.
Jego komplementy były prawdziwe, lecz tandetne. Miał inny powód,
aby się tutaj pojawić.
Hipokryzją byłoby dla
Maleficenty stwierdzenie, iż nienawidzi oszustów. Sama często
zwodziła ludzi, jednak nie potrafiła znieść, gdy ktoś robił to
w tak bardzo nieelegancki sposób. Dołohow musiał się jeszcze
wielu rzeczy nauczyć.
- Znam Cię, spacerowałam
z Tobą w pewnym śnie. Znam Cię, to spojrzenie twoich oczu jest tak
podobne do blasku i wiem, że to prawda, że wizje rzadko są takimi,
na jakie wyglądają. Ale jeśli Cię znam, wiem, co zrobisz,
pokochasz mnie od razu, jak to zrobiłeś w pewnym śnie – śpiewała
cichutko, zbliżając się do chłopaka. Zadrżał, gdy ostatnią
linijkę wyszeptała przy jego uchu. Na jej ustach pojawił się
drwiący uśmieszek. - Łżesz jak pies. Niczego się jeszcze nie
nauczyłeś? Nie przychodzisz do kogoś potężniejszego od siebie,
aby kłamać. Mówisz prawdę, jeżeli chcesz coś osiągnąć. To
robi wrażenie, to sprawia, że wydajesz się silniejszy niż jesteś.
Kłamiesz tylko wtedy, kiedy masz pewność, iż przyniesie to
zamierzony skutek.
Przełknął głośno ślinę,
odsunął się i Maleficenta mogła przysiąc, że na jego policzkach
zobaczyła szkarłatne plamy. Przechyliła głowę na bok, nagle
zainteresowana tym, co ma jej do powiedzenia. Zawstydzenie Dołohowa
cieszyło ją niezmiernie. Nerwowe pocieranie dłoni, przestępował
z nogi na nogę, burczał pod nosem. Prawie wybuchnęła śmiechem po
usłyszeniu jego prośby.
- Czy zechciałaby panienka…
Wybrać się ze mną jutro do Hogsmeade?
To już pewne,
pomyślała, Dołohow zwariował.
Słodki Merlinie, on nie
pamięta, co Maleficenta zrobiła ostatniemu śmiałkowi, który
odważył się ją o to poprosić. Nawet z jej chłodnym zachowaniem
wciąż była popularna wśród płci brzydkiej, winiła za to geny
matki. Może gdyby było w niej więcej ojca to byłaby odpychająca,
chociaż to niepewna teoria zważywszy na to, iż pan Travers jest
przystojny. Macocha nie trafiła niefortunnie. Przystojny, bogaty i
szanowany czarodziej, szukający żony?
Wdowiec i wdowa, jak
rozkosznie, zakpiła, szkoda tylko, że wdowiec ma córkę.
Krukon, który
zaprosił ją na randkę pod koniec roku szkolnego – podobno
szykował się na ten moment cztery miesiące, głowiąc się, czy
powinien to zrobić – na oczach wszystkich w Wielkiej Sali, został
zmiażdżony jej pytaniami. Gdy już utwierdziła go w przekonaniu,
że jest od niej gorszy i gdyby był lepszym czarodziejem, to nie
miałaby nic przeciwko, użyła jednego z nielicznych zaklęć jakie
potrafiła rzucać bez pomocy różdżki oraz bez wypowiadania
formuły na głos, a uczeń szóstego roku zaczął się dusić, z
jego oczu płynęły łzy, jego ciało wydawało się płonąc od
wewnątrz.
Nauczyciele zareagowali od
razu, jednak kiedy podbiegli Krukon oddychał ciężko uwolniony z
czaru. Nie miała różdżki w dłoni, nie powiedziała ani słowa, a
zaklęcie niewerbalne bez użycia różdżki nie były przecież na
jej poziomie, prawda? Nikt nie wiedział, co stało się z
chłopakiem, lecz nie śmieliby obciążać Maleficenty. Nie prosto w
twarz przynajmniej. Do dnia dzisiejszego Krukon trzyma się od niej z
daleka.
Czarownica miała dwa
wyjścia; zgodzić się lub nie. Sam fakt, że się nad tym
rozwodziła był godny podziwu. Odmowa mogła go nieodwracalnie
złamać, ale Maleficenta nie zmieniła przekonań. Jej mężczyzna
musiał jej dorównywać w każdym aspekcie. Pominęłaby różnicę
wieku, gdyby dobrze kontrolował swoje umiejętności. Mogła to
naprawić, mogła naprawić jego. Nie powie tak, nie powie
nie, powie może.
- Mam dla Ciebie propozycję,
Dołohow – Oparła się o kant stołu. - Umówię się z Tobą,
jeżeli udowodnisz mi, że jesteś wybitnym czarodziejem. Rozwiń
swoje talenty, wznieść się na wyżyny, a kiedy to zrobisz będę
Twoja.
Z każdym słowem dziewczyny
chłopak stawał się bardziej podekscytowany. Maleficenta, według
niego kobieta idealna, przyrzekła, że jeżeli stanie się
silniejszy będzie jego. Co to zrobiło z jego młodym umysłem!
Nastolatek wyobrażał sobie tę chwilę wiele razy od pierwszego
września. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego na widok
czarownicy, a Travers wydawała mu się niesamowita.
Jej kocie oczy, porcelanowa
buzia, pełne, błagające o pocałunki usta i ciało, za które
warto było umrzeć. Jego szyję zalały rumieńce na samą myśl o
dotknięciu jej tali. Przybliżył się do Maleficenty, pochwycił
jej rozpuszczone włosy w palce, ucałował je, po czym odszedł bez
pożegnania.
Maleficenta zaklinała siebie
w duchu za rozplątanie warkocza przed rozpoczęciem nauki.
Nienawidziła dotyku. Nikt nie miał prawa ją całować, przytulać,
macać bez jej zgody. Nie pozostała jednak długo
zdenerwowana. Zmieniła to na zadowolenie, wiedząc, że chłopak
przyjął wyzwanie i miał w sobie tyle odwagi, aby uczynić taki
gest.
Związała włosy, schowała
swoje rzeczy, a następnie ruszyła w stronę dormitorium. Jeśli
Dołohow nie obawiał się Maleficenty, znając jej reputację, to i
ona nie będzie obawiała się spotkania z ojcem.
*♦*♦*
- Panno Travers, mógłbym
prosić na słówko? - usłyszała za sobą ciepły głos.
Odwróciwszy się, zobaczyła Profesora Dumbledore'a. Maleficenta
miała mieszane uczucia do nauczyciela Transmutacji. Mężczyzna
potrafił ją bez problemu przejrzeć, nie dał się nabrać na jej
sztuczki z przesłodzonym uśmiechem i po każdej lekcji nalegał,
aby uraczyła go tym szczerym, którego używała przed laty.
Z drugiej zaś strony,
podziwiała go niezmiernie. Odkrył wszystkie jej karty, nie pozwolił
na rozpoczęcie z nim gry tak jak z innymi profesorami. Rozszyfrował
Riddle'a! Jakże niesamowitym musiał być czarodziejem, aby to
zrobić. Bez większych problemów rozpoznał wilka w owczej skórze!
Po grzbiecie Maleficenty
przebiegał dreszcz ekscytacji, kiedy oczy jej nauczyciela spoczywały
na niej. Wyobrażała sobie jak mężczyzna odkrywa jej tajemnice
kolejna po kolejnej, następna coraz bardziej mroczna aż w końcu
pozostałaby przed nim naga, w jego umyśle bezbronna, a kiedy tylko
odwróciłby się do niej plecami, zaufał jeszcze raz, zraniłaby
mocniej, ugryzła do krwi. Użyłaby magii, a on…
Upijała się wiedzą o tym,
że Dumbledore nie wie o jej pragnieniach. Jakże niepoprawne było
dla młodej dziewczyny marzyć o wydarzeniach z tej materii.
- Oczywiście, Profesorze
Dumbledore – odpowiedziała natychmiast, po czym podążyła za nim
opustoszałym korytarzem w stronę jego gabinetu.
Kolacja skończyła się
niecałe pięć minut temu, uczniowie rozeszli się po zamku, ona
miała zamiar położyć się wcześniej spać, chociaż nie było
jeszcze dwudziestej pierwszej. Nie odmawia się jednak jednemu ze
swoich autorytetów, prawda?
- Proszę usiąść, panno
Travers – wskazał na jeden z foteli przy kominku. - Herbaty?
- Nie, dziękuję, Profesorze
– powiedziała, zajmując wyznaczone miejsce.
- Pewnie się zastanawiasz,
moja droga, dlaczego poprosiłem o rozmowę z Tobą – Usiadł obok,
na stoliku pojawiły się cytrynowe dropsy, w kominku buchnęły
płomienie. - Dyrektor Dippet poinformował mnie o zmianach jakie Ty
i Tom wprowadziliście do rozkładu patroli prefektów. Przyjrzałem
się szkicowi, który dostarczył Tom. Martwi mnie częstotliwość
waszych wspólnych obchodów. Nie protestowałbym gdyby nie brak
innych par pomiędzy wami. Prefekci mieszają się między sobą w
tym układzie na najbliższy miesiąc, jednakże Ty i Tom zawsze
jesteście razem.
Ściągnęła wargi,
zmarszczyła brwi, wytężyła umysł. Próbowała sobie przypomnieć,
kiedy debatowała z Riddle'm na temat ich współpracy. Pamiętała
jak skojarzył fakty, obiecał, iż to nadrobi, ale nie sądziła, że
naprawdę tak się stanie.
Winą za to
można obarczać mnie, uświadomiła sobie, mój
ostatni wyskok mógł to spowodować. Oraz ignorowanie go przez
ostatni miesiąc po zadaniu bardzo ważnego, egzystencjalnego
pytania. Miał
prawo do bycia
zdezorientowany moimi wybrykami, oczywiście.
-
Nie chciałabym sprawiać
problemów, Profesorze, ani Panu ani Prefektowi Naczelnemu.
Rzeczywiście, ja i pan Riddle napomknęliśmy o naszych obowiązkach
podczas jednej z naszych nielicznych pogawędek. Sadzę, iż pan
Riddle nie miał złych intencji, choć efekty nie są zadowalające.
Zauważyliśmy, że ani razu nie patrolowaliśmy razem korytarzy i
teraz chciałby to nadrobić. Nie jestem jednak pewna, może powinien
Pan zapytać jego?
-
Na pierwszym miejscu
postawiłem Twoją wygodę, panno Travers – odezwał się po kilku
sekundach zawahania. - Zgadzasz się na taki schemat? Jeżeli nie, to
proszę, nie wstydź się poprosić o zmianę.
- Jeśli nie skomplikuje to
sytuacji to zgadzam się na drugą wersję. Drobne zmiany na pewno
nie zaszkodzą, lecz zanim wyjdę… - przerwała, stojąc już przy
drzwiach, będąc gotowa do wyjścia. - Wyświadczyłby mi Profesor
przysługę, gdyby w ogóle nie łączył mnie w parę z panem
Riddle'm. Prefekt Naczelny i ja nie zgadzamy się w wielu kwestiach i
wspólne obchody mogłyby doprowadzić do powiększenia się pomiędzy
nami konfliktu. Mamy wspólnych znajomych i działamy razem jako
Prefekt i Prefekt Naczelny, jednakże nigdy nie jesteśmy wtedy sami.
Będę dozgonnie wdzięczna, Profesorze, za okazaną uprzejmość.
Dziękuję i życzę spokojnej nocy.
Nie czekając na odzew,
wybiegła z gabinetu. Nogi plątały się między jej długą
spódnicą od mundurka, dłonie się pociły, a puls przyspieszył.
Maleficenta może sobie pozwolić na takie reakcje, dopiero gdy jest
sama, nie żałuje więc czasu. Opiera się o zimne mury Hogwartu i
hamuje odruch wymiotny.
Unikała Riddle'a nie bez
przyczyny. Zadeklarowała z nim wojnę, na słodkiego Merlina!
Oznajmiła, że jest Królową, w podtekście wytknęła mu status
krwi! Teoria o tym, iż jest mieszańcem nie była potwierdzona,
aczkolwiek wysoce prawdopodobna. Nie znał wielu zwyczajów
czystokrwistych, wiedział dużo o mugolach, nie opowiadał o swojej
rodzinie, wakacjach. Tiara Przydziału nie umieściłaby w
Slytherinie mugolaka.
Nie, nie, nie,
spierała się ze sobą, dlaczego pozwoliłam dumie przejąć
wodze? O czym ja wtedy myślałam?
Gotowa była zapłakać.
Maleficentę nie obchodziło, czy ktoś ją zobaczy z czerwoną
twarzą, przekrwionymi oczami, strumieniem łez na policzkach.
Czekała na koniec, ponieważ bała się, panicznie bała się ludzi
silniejszych od niej, którzy wywoływali z niej ten rodzaj mocy.
Ostatni raz zdarzyło się to dwa lata temu, a Maleficenta nie
chciała do tego wracać, nie chciała widzieć twarzy
czarnoksiężnika.
To, co kazał jej zrobić z
mugolką było przerażające. Koszmary opuszczały ją dopiero w
Hogwarcie, gdzie wiedziała, iż nic jej nie grozi. Jakże się
myliła! Usta drżały na wspomnienie dłoni w gardle bezbronnej
dziewczyny, wpychającej kawałki zakrwawionego materiału. Mugolka
błagała Maleficentę, aby przestała, chociaż płótna zagłuszały
jej krzyk. Dziewczyna umarła, próbując pozbyć się tkaniny z
ciała.
Wcześniej gwałcili ją i
bili, a uśmiercenie jej było wyróżnieniem dla
czternastoletniej panny Travers. Wepchnęli jej w dłonie skrawki
ubrania, najprawdopodobniej zerwane podczas stosunku, poprowadzili do
konającej z bólu kobiety. Czarnoksiężnik wyjaśnił w jaki sposób
miała to zrobić, lecz nie zapoznał jej z przyczyną. Wykrztusiła
z siebie, że nie może zrobić czegoś, co uczyni ją grzeszną do
końca życia.
Mężczyzna pogłaskał jej
policzek, zgarnął włosy z twarzy, rysował kciukiem linie jej
warg. Tłumaczył, że kobieta jest tylko zwierzęciem, psem, który
nie słucha pana, że nie zasługuje na inną śmierć, a Maleficenta
mogła ukrócić jej męczarnie. Mówił, że to nagroda dla
mugolaczki, że to nagroda dla Maleficenty, ale również i cena jaką
musi zapłacić za jego lekcje. Prawie wyszlochała, iż o nie nie
prosiła, to wszystko wina ojca, ona tego nie chce.
Nie ruszyła się, wpatrywała
w kobietę, myślała o ucieczce. Analizowała swoje możliwości
zbyt długo, czarnoksiężnik pochylił się nad nią, wyszeptał do
ucha.
Tak może skończyć Twoja
macocha, kochanie, przeszedł ją dreszcz, aczkolwiek mało
obchodziło ją co się stanie z kochanką ojca, a jeżeli to nie
robi na Tobie wrażenia, to wezmę jej syna, Twojego małego
braciszka i to on skończy na miejscu tego ścierwa i to jemu
będziesz musiała wpychać do gardła najróżniejsze przedmioty.
Nadal brak reakcji? Zrób to zanim zacznę pieprzyć Cię na oczach
moich ludzi, dziewczynko, no już!
Nie musiał dodawać
ostatniej frazy. Przekonał ją wystarczająco Edmundem. W tym roku
kończył jedenaście lat, dostał list z Hogwartu, zaczynanie szkoły
z traumą nie należało do marzeń dziecka. Dodatkową motywację
stanowiła groźba dotycząca Maleficenty. Nie uśmiechało jej się
tracić dziewictwa z dużo starszym mężczyzną, do którego czuła
jedynie wstręt.
Uczyniła, co rozkazał i
zrobiła to dla siebie – nieważne jak samolubnie to brzmiało –
i dla Edmunda, wbijała sobie do głowy, aby nie czuć poczucia winy.
Okrutny śmiech brzmiał w jej uszach za każdym razem, gdy widziała
testrale, ciągnące powozy. Odszukała je w książce o magicznych
stworzeniach, zapamiętała definicję, dumała czy na pewno
zrozumiała śmierć niewinnej dziewczyny.
Dusiła się, brakowało jej
tlenu w płucach. Była pewna, że Riddle jest jej karą za występek
jaki popełniła. Nigdy mu nie dorówna, a zginie, próbując. Akt
bestialstwa, którego się dopuściła nie zostanie jej nigdy
wybaczony, ona sobie nie wybaczy. Gdyby użyła Avady Kedavry jej
czyn nie byłby tak barbarzyński, a ona nie śniłaby o pustych
oczach mugolki.
Zjechała w dół po ścianie,
jej nogi nie mogły jej dłużej utrzymać. Załkała na głos, po
czym szybko stłumiła resztę niechcianych dźwięków dłonią.
Och, jak chciała być już w swoim dormitorium!
- Maleficento? - Zdusiła w
sobie szloch, ale nie podniosła głowy. - Wszystko w porządku?
Brunet ukucnął obok, a gdy
nie doczekał się oddźwięku wsunął prawą dłoń pod jej kolana,
a lewą oderwał od cegieł. Maleficenta znalazła się w jego
ramionach. Barki chłopaka były szerokie, idealne do ukrycia w nich
niechcianych łez. Objęła jego kark, zacisnęła palce na szatach
przyjaciela z początków jej edukacji.
Maleficenta tęskniła za nim
o wiele bardziej niż za Nottem. Rozumieli się bez słów, tylko
jemu pozwoliła na dotykanie jej bez pytania o zgodę. Nigdy tak nie
ubolewała nad jego stratą jak na czwartym roku. Kiedy miała
trzynaście lat wiele zmieniło się w jej życiu, odsunęła od
siebie wszystkich tylko nie Alpharda i Cantankerusa. W maju 1942
roku, równo dwa miesiące po jej urodzinach nie miała po swojej
stronie nikogo.
Kochała Alpharda jak brata.
Pozwalał jej latać na miotle, kiedy nikt nie widział, choć nie
powinna tego robić od kiedy skończyła osiem lat. Wywoływał u
Maleficenty uśmiech głupimi żartami, bawił się jej włosami,
kiedy uczyli się razem w bibliotece.
Nie zauważyła, kiedy
znaleźli się w Pokoju Wspólnym. Było już późno, Ślizgoni
leżeli w łóżkach. Black położył ją na sofie, a następnie
przysiadł się do niej. Zdjął z niej pantofle, odłożył je na
podłogę, po czym zaczął masować jej stopy, umieszczając je na
swoich kolanach.
- Alphardzie? - zachrypiała.
- Usychałam z tęsknoty za Tobą.
- Oficjalnie potwierdzam moją
zazdrość – usłyszeli.
Z korytarza prowadzącego do
męskiego dormitorium wyszło trzech mężczyzn i chłopiec.
Czuprynę i głos Notta rozpoznała natychmiast. Pojawił się nagle
przy niej, jego palce ściskały jej podbródek, unosząc go do góry.
- Dobry wieczór,
Cantankerusie. Jak Ci minął dzień?
Wytarł rękawem szaty jej
łzy, rozmazując przy tym szminkę z ust. Pozostawił dłoń na
obojczyku Maleficenty i gładził go jakby chciał mieć pewność,
iż wszystko jest w porządku i że w żaden sposób nie została
zraniona.
- Czemu płakałaś, Mal? -
spytał, jego oddech blisko jej skroni. - Ktoś wyrządził Ci
krzywdę?
Zapomniała o Riddle'u, o ich
dwu letniej nieobecności w ich życiu, o ojcu, o nim.
Wszystko stało się Blackiem i Nottem. Zupełnie jakby się nie
rozstali. Ułożyła pióra Notta tak jak miała w zwyczaju to robić
kilka lat temu, po czym ucałowała jego czoło. Niewinny gest, nie
pasujący do niej, rozgrzał serce Notta. Dotyk jego skóry na
wargach, ciepło jego ciała. Maleficenta chciała tutaj zostać na
zawsze. Ona, Cantankerus i Alphard. Czyż nie jest to piękne
połączenie?
- Nie chciałbym psuć tej
doniosłej chwili – Czar prysł, magia znikła, pora obudzić
się ze snu, Kopciuszku. - Ale mamy coś do zrobienia, Nott.
Maleficenta zerwała kontakt
z chłopakiem, a zwróciła się w stronę mówcy. Riddle stał
dumny, wyprostowany z czerwonym blaskiem w oczach. Nie wyglądał na
zadowolonego z sceny jak się przed nim odbywała. Gardził
ckliwością, publicznym okazywaniem uczuć, jakimkolwiek okazywaniem
emocji. Nie spodziewał się zobaczyć płaczącą pannę Travers w
towarzystwie Blacka w dwuznacznej pozycji na jednej z kanap w Pokoju
Wspólnym. Ponadto Nott dodał swoje trzy grosze, co uczyniło
sytuację niekomfortową.
Riddle czuł chciwość
związaną z czarownicą. Jej magia tak perfekcyjnie kompatybilna z
jego, czysta krew, piękno umysłu i ciała oraz charakter, którego
nie mógł rozgryźć. Przyglądał jej się uważnie od uwolnienia
bazyliszka. Wąż miał pewne upodobanie do Travers, którego
dziedzic Salazara Slytherina nie potrafił pojąc, pojąc jej
wielkości, dopóki ich magia nie rozpoczęła ze sobą walki.
Podczas wcześniejszych
obserwacji nie zanotował niczego nadzwyczajnego, oprócz wybitnych
ocen, nienagannego zachowania oraz władczej aury. Później powoli
odkrywał jak znakomicie maskuje swoje ekscesy, swoją manię
kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Jej ruchy, wygląd,
perfekcyjność krzyczały: Królowa!
Aczkolwiek Maleficenta
posiadała jedną wadę, która wiązała się z wieloma jej
zaletami: jest kobietą. Niewiasty działają pod wpływem emocji,
mają serce ze szkła, łatwo się nimi manipuluje – to, co dla
niej było niedociągnięciem, dla kogoś takiego jak on czymś, co
łatwo wykorzystać – i chociaż posiadają dar organizacji oraz
znają sztukę oszustwa, nie potrafią jej w pełni wykorzystać.
Widział Maleficentę na
tronie z czarną koroną i złotym, długim berłem z nieprzejednanym
wyrazem twarzy. Okrutna, bezduszna Czarna Królowa, osądzająca
każdego kto jej się sprzeciwi. W pamięci wyrył mu się obraz
czarownicy rozkazującej jej koleżance z dormitorium wynieść
się do piątorocznych. Nie pozostawiła miejsca na żadną dyskusję,
wymaga – ma.
Dlatego czuł lekki zawód,
zobaczywszy słone krople płynące z jej oczu. Odniósł wrażenie,
iż jest wyjątkowa, inna, podobna do niego. Rozczarowanie nie
trwało długo. Maleficenta wstała gwałtownie, lecz z gracją, jej
nagie stopy uderzały o posadzkę. Stanęła przed trzeciorocznym,
wyższa od niego o około dziesięć centymetrów, patrzyła na niego
z góry. Chłopak kurczył się pod jej spojrzeniem, lecz nie cofał
się.
- Możesz mi wyjaśnić co
robisz pośród Rycerzy, Dołohow? - jej głos pełen jadu,
niezadowolenia. - Wśród nich nie dopchasz się do koryta.
- Mówiłaś, abym się
rozwinął, więc…
- Nie potrzebuję kogoś tak
samo nieczułego jak ja – Potrzebuję kogoś kto mnie
zaakceptuje, całkowicie. - Nigdy nie będę Twoja, jeżeli
nie będziesz mi równy.
Wyraz ten był niejasny w
tych okolicznościach. Dołohow był niższy od Maleficenty,
zaznaczenie przynależności mogło wiązać się z aktem płciowym
albo po prostu o magię. Obserwatorzy konwersacji błądzili pośród
tych opcji, mierząc najmłodszego z nich. Czarownica nie zwracała
już na niego uwagi, wróciła na swoje miejsce i domagała się
kolejnej porcji masażu.
Alphard zaśmiał się pod
nosem i spełnił nieme żądanie. Przez to całe zamieszanie nie
zdążył jej jeszcze odpowiedzieć. Przyciągnął jej nogi do
siebie i złożył pocałunek na jej kostce. W przeciwieństwie do
Notta, całus Blacka wyrażał całkowite oddane Maleficencie, nie
niewinność, to była pasja, przyjacielska namiętność.
Ja za Tobą tęskniłem
bardziej, wydawał się mówić.
Zielone szkiełka
przypatrywały się z ciekawością czynom swojego najlepszego
przyjaciela. Muśniecie to był bardzo niepoprawny w ich środowisku.
Relacja Maleficenty z dwoma chłopcami była niewłaściwa według
ram społeczeństwa. Jako dama powinna spędzać czas z
paniami, nie z chłopcami, zaś oni jako dżentelmeni nie powinni
bałamucić dziewcząt. Jednak czy ich kiedykolwiek interesowała
opinia publiczna na ich temat?
Dlaczego ich zostawiłam?,
pomyślała, zapominając o ślizgońskich zasadach, w których się
uwięziła, Przecież ich kocham.
- Skąd wiesz o
Rycerzach? - zabrzmiał Riddle. Uwaga Maleficenty ponownie została
odciągnięta.
- Wiem o każdej grupie,
która w mniejszym lub większym stopniu zajmuje się Czarną Magią
– oznajmiła. - Chciałam do was dołączyć, aczkolwiek nazywacie
się Rycerzami Walpurgii, więc nie wpasowywałabym się tam płciowo.
Drugim powodem był lider. Trzecim moja niechęć do współpracy z
kimkolwiek.
- Chętnie Cię przyjmiemy –
rzucił prędko. - Nazwę możemy zmienić, miałaś wystarczająco
dużo czasu, aby mnie poznać, a podczas obchodów na pewno znajdzie
się więcej okazji. Możesz o tym myśleć jak o Klubie Ślimaka
lub obowiązkach Prefekta tylko o wiele bardziej przyjemniejszych.
- Nie jestem pewna. Wasze
cele…
- Czystość krwi,
zapanowanie nad magiczną Wielką Brytanią, pokazanie mugolom, gdzie
jest ich miejsce, uzyskanie nieśmiertelności – wyrecytował
Malfoy.
Zgadzała się tylko z połową
ich ambicji, jedną z nich pochwyciła dopiero teraz. Władza
absolutna przez wieczność? Myśl ta była utopijna.
Stworzę więc swój
świat.
- Propozycje na nową
nazwę? - podrzuciła, dając znać, iż nie jest przeciwna.
- Królowa i Lord, jak
szlachetnie – zakpił Abraxas, lecz Riddle i Travers go nie
słuchali, kompletnie pochłonięci swoimi nowymi wizjami.
Riddle nie powstrzymywał
uśmiechu, który wpełzł mu na usta. Oczyma wyobraźni widział,
czego mógłby dokonać z Maleficentą przy boku. Czarodzieje
szanowaliby go za pochwycenie tak dobrej partii ze starej,
czystokrwistej rodziny, jej magia dorównywała jego, niczego jej nie
brakowało w żadnym aspekcie.
Maleficenta zachowywała się
tak samo, jej oczy błyszczały, nowe idee pojawiały się w głowie.
Władza i nieśmiertelność. Nie bała się śmierci, lecz tego jak
stworzone przez nią imperium mogłoby bez jej nadzoru upaść.
Towarzystwo Riddle'a było konieczne. Jeżeli znajdzie sposób, nie
będzie miała nic przeciwko na podzielenie się rozkoszą władzy.
- Śmierciożercy –
szepnęła, klękając na sofie przez co prawie natrafiła na usta
Toma. - Świat pozna nas jako Śmierciożerców.
- Z Lordem Voldemortem i
Czarną Królową na czele – dopowiedział Riddle w euforii. -
Znakomicie brzmi, prawda?
Cytat: Michaił Bułhakow - "Mistrz i Małgorzata"
Od Autorki: Rozdział dzień wcześniej, lalala~ Napisałam i nie mogłam się powstrzymać powstrzymać przed wstawieniem. Następny rozdział, niestety, nie pojawi się tak szybko jakbym chciała. :(
Kołysanka, którą śpiewała Maleficenta to "Once upon a dream" Lany Del Rey.
Jeżeli wspomnienia Maleficenty o mugolce to za dużo - powiedzcie. Postaram się przy następnych rozdziałach to naprawić. Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie fabuły, opowiadania czy mnie - piszcie (zakładka Autorka ma w sobie kontakt do mnie;)).
Za błędy przepraszam!
Kołysanka, którą śpiewała Maleficenta to "Once upon a dream" Lany Del Rey.
Jeżeli wspomnienia Maleficenty o mugolce to za dużo - powiedzcie. Postaram się przy następnych rozdziałach to naprawić. Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie fabuły, opowiadania czy mnie - piszcie (zakładka Autorka ma w sobie kontakt do mnie;)).
Za błędy przepraszam!
Maleficent wydaje mi się strasznie intrygująca. Wydaje mi się, że "Królowa" to tylko zewnętrzna maska, takie jakby alter-ego, żeby zapomnieć o przeszłości, albo podbudować swoją psychikę. Nie dziwię jej się, że jest taka, sama po takich przeżyciach bym nie doszła do siebie. Z drugiej strony strasznie mi jej żal. Może bohaterka nie lubi przebywać w towarzystwie dziewczyn, ale żałuję, że nie ma przyjaciółki, której mogłaby się wyżalić. Przynajmniej ma chłopaków i to jest moim zdaniem strasznie słodkie, że tak się o nią troszczą.
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały, nic dodać, nic ująć i tylko czekam na znaczący rozwój akcji :D
Genialne. Przeczytałam pierwszy i drugi rozdział. Jeszcze nie natrafiłam na tak intrygującą opowieść. Masz świetny styl pisania. Zazdroszczę talentu. Fabuła jest bardzo wciągająca. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
Rosa