niedziela, 1 listopada 2015

2. Królowa i Lord

2. Królowa i Lord

„– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...)
Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.”



Dni zmieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiąc i tak Maleficenta znalazła się dzień przed kolejnym weekendem, zastanawiając się, czy pójdzie na pierwszą wyprawę do Hogsmeade. Chętnie wybrałaby się po jakąś nową książkę, bo Tajemnice Szlachetnego Pana SS pochłonęła pod koniec września.

Na początku października podszedł do niej Edmund, żądając, aby odpowiedziała na listy ojca. Zmierzyła go wzrokiem, kiedy podał jej kopertę w Pokoju Wspólnym, po czym wrzuciła papier do kominka na jego oczach.

Przekaż to, sówko, powiedziała, i przestań ślinić się na widok Eileen. To żałosne.

Od tamtego wydarzenia nie dostała żadnej wiadomości, lecz jej młodszy brat zaszczycił ją swoją osobą podczas obiadu i uprzedził o obecności ojca w miasteczku. Nie zrobił tego za darmo, jest przecież Ślizgonem, domagał się odrobienia za niego pracy domowej z Eliksirów i Maleficenta mogłaby to zrobić, mogłaby, ale nie chciała. Uśmiechnęła się, on przyjął to jako zgodę, poszedł w swoją stronę. Natknęła się na niego kilka godzin później przypartego do ściany przez starszych Gryffonów – Ślizgoni nie śmieliby go tknąć – tarmoszącego się w ich uścisku.

Nie powiedziała nic, podeszła cicho do dręczycieli, położyła dłonie na ich barkach i wetknęła głowę między nich. Odskoczyli jak oparzeni, przeprosili zginając się w pół, a Maleficenta została sama z Edmundem. Sprawdziła, czy miał na ciele inne rany niż siniaki, a nie widząc nic oznajmiła, że spłaciła dług. Edmund nie był zadowolony, aczkolwiek nie mógł się sprzeciwić.

Tak znalazła się w ciemnym kącie biblioteki, siedząc na parapecie z podręcznikiem do Transmutacji na kolanach. Deszcz uderzał o szybę, rozmazując obraz błoni. Stukała palcami po oknie, nuciła kołysankę, gładziła lewą dłonią brzeg książki. Starała się skupić na nauce, ale wizja spotkania z rodzicem przytłaczała ją.

Przy ostatnim tete-a-tete z ojcem zarzekała się, że nie wróci do domu na Boże Narodzenie i słowa dotrzyma. Święta nigdy nie były takie same, a ona rzygała sztucznością, panującą w dworze. Przymknęła powieki, a jej głos stał się mocniejszy.

- Ale jeśli Cię znam, wiem, co zrobisz. Pokochasz mnie od razu jak to zrobiłeś w pewnym śnie.

Nie śmiała śpiewać głośniej. Biblioteka była ostatnimi czasy zatłoczona, uczniowie rzucili się w wir nauki w przygotowaniach do SUM – ów lub Owutemów albo - tak jak Maleficenta – odrabiali prace domowe. Mruczała melodię pod nosem, oparła głowę o tafle szkła, relaksowała się przed podjęciem decyzji.

Była blisko osiągnięcia upragnionej nirwany, wszystko traciło wyraz, zasypiała. Pogrążyłaby się w tym doznaniu, gdyby nie dźwięk z zewnątrz. Została gwałtownie wyrwana z błogości, cisza została zaburzona, serce wróciło do niespokojnego rytmu. Odwróciła głowę w bok, leniwie zwróciła ślepia na intruza, na jej twarzy grymas niezadowolenia. Zaciśnięta szczęka Maleficenty rozluźniła się, zobaczywszy przerażony, rozbiegany wzrok chłopca.

Travers rozpoznała go jako kolegę z roku Edmunda. On, Edmund i wysoki chłoptaś tworzyli zgraną grupę, a dzięki brunetce mają swego rodzaju immunitet. Edmund był tchórzem ubranym w brawurę, a jego koledzy rozpieszczonymi, bezczelnymi bachorami. Trzecioroczny, stojący przed nią znał swoje miejsce w hierarchii Slytherinu. Jeżeli to Maleficenta zapewniała im bezpieczeństwo, muszą okazywać jej respekt.

Chłopak mógł mieć trzynaście lat, lecz nie był głupi. Czarownica mogłaby zdmuchnąć go z powierzchni ziemi jednym zaklęciem, nie wiedziałby jak się bronić, a całość wyglądałaby na wypadek. Szybko się opamiętał, uspokoił oddech, stanął przed nią jak wypadało przed damą, po czym przywitał się.

- Dobry wieczór, panno Travers. Nazywam się Antonin Dołohow, przyjaźnię się z panienki bratem…

- Wiem kim jesteś, Dołohow – przerwała mu. Wstała z parapetu, odłożyła książkę na stół po swojej lewej stronie, wróciła do mierzenia wzrokiem chłopaka. - Jaki jest powód Twojego wtargnięcia na moją część biblioteki?

Teren przy Dziale Ksiąg Zakazanych należał do niej i uczniowie będący częstymi bywalcami czytelni doskonale o tym wiedzieli. Antonin Dołohow nie przebywał tutaj za często. Nie dziwiło to Maleficente, zadawał się w końcu z Edmundem. Chłonęła wzrokiem jego czarne włosy, ciemne oczy i wiotką posturę.

Jak to dziecię przetrwało w Slytherinie dwa lata?, zastanawiała się, Nie potrafi kontrolować swojej magii, wygląda chuderlawo, brak jakiejkolwiek aury.

Jej zielone oczy złagodniały. Antonin Dołohow przypominał jej siebie sprzed kilku lat. Może nie byłoby źle, gdyby Królowa znalazła dla siebie Księcia.

- Usłyszałem panienki śpiew, a nogi same mnie poprowadziły. Ma panienka piękny głos – chwalił. Raz Ślizgon, na zawsze Ślizgon.

Bajka była wspaniała, Maleficenta się ubawiła, lecz nie wierzy w kłamstwa. Użyła nie odpowiedniego sformułowania, nie wierzy w jego kłamstwa. Jego komplementy były prawdziwe, lecz tandetne. Miał inny powód, aby się tutaj pojawić.

Hipokryzją byłoby dla Maleficenty stwierdzenie, iż nienawidzi oszustów. Sama często zwodziła ludzi, jednak nie potrafiła znieść, gdy ktoś robił to w tak bardzo nieelegancki sposób. Dołohow musiał się jeszcze wielu rzeczy nauczyć.

- Znam Cię, spacerowałam z Tobą w pewnym śnie. Znam Cię, to spojrzenie twoich oczu jest tak podobne do blasku i wiem, że to prawda, że wizje rzadko są takimi, na jakie wyglądają. Ale jeśli Cię znam, wiem, co zrobisz, pokochasz mnie od razu, jak to zrobiłeś w pewnym śnie – śpiewała cichutko, zbliżając się do chłopaka. Zadrżał, gdy ostatnią linijkę wyszeptała przy jego uchu. Na jej ustach pojawił się drwiący uśmieszek. - Łżesz jak pies. Niczego się jeszcze nie nauczyłeś? Nie przychodzisz do kogoś potężniejszego od siebie, aby kłamać. Mówisz prawdę, jeżeli chcesz coś osiągnąć. To robi wrażenie, to sprawia, że wydajesz się silniejszy niż jesteś. Kłamiesz tylko wtedy, kiedy masz pewność, iż przyniesie to zamierzony skutek.

Przełknął głośno ślinę, odsunął się i Maleficenta mogła przysiąc, że na jego policzkach zobaczyła szkarłatne plamy. Przechyliła głowę na bok, nagle zainteresowana tym, co ma jej do powiedzenia. Zawstydzenie Dołohowa cieszyło ją niezmiernie. Nerwowe pocieranie dłoni, przestępował z nogi na nogę, burczał pod nosem. Prawie wybuchnęła śmiechem po usłyszeniu jego prośby.

- Czy zechciałaby panienka… Wybrać się ze mną jutro do Hogsmeade?

To już pewne, pomyślała, Dołohow zwariował.

Słodki Merlinie, on nie pamięta, co Maleficenta zrobiła ostatniemu śmiałkowi, który odważył się ją o to poprosić. Nawet z jej chłodnym zachowaniem wciąż była popularna wśród płci brzydkiej, winiła za to geny matki. Może gdyby było w niej więcej ojca to byłaby odpychająca, chociaż to niepewna teoria zważywszy na to, iż pan Travers jest przystojny. Macocha nie trafiła niefortunnie. Przystojny, bogaty i szanowany czarodziej, szukający żony?

Wdowiec i wdowa, jak rozkosznie, zakpiła, szkoda tylko, że wdowiec ma córkę.

Krukon, który zaprosił ją na randkę pod koniec roku szkolnego – podobno szykował się na ten moment cztery miesiące, głowiąc się, czy powinien to zrobić – na oczach wszystkich w Wielkiej Sali, został zmiażdżony jej pytaniami. Gdy już utwierdziła go w przekonaniu, że jest od niej gorszy i gdyby był lepszym czarodziejem, to nie miałaby nic przeciwko, użyła jednego z nielicznych zaklęć jakie potrafiła rzucać bez pomocy różdżki oraz bez wypowiadania formuły na głos, a uczeń szóstego roku zaczął się dusić, z jego oczu płynęły łzy, jego ciało wydawało się płonąc od wewnątrz.

Nauczyciele zareagowali od razu, jednak kiedy podbiegli Krukon oddychał ciężko uwolniony z czaru. Nie miała różdżki w dłoni, nie powiedziała ani słowa, a zaklęcie niewerbalne bez użycia różdżki nie były przecież na jej poziomie, prawda? Nikt nie wiedział, co stało się z chłopakiem, lecz nie śmieliby obciążać Maleficenty. Nie prosto w twarz przynajmniej. Do dnia dzisiejszego Krukon trzyma się od niej z daleka.

Czarownica miała dwa wyjścia; zgodzić się lub nie. Sam fakt, że się nad tym rozwodziła był godny podziwu. Odmowa mogła go nieodwracalnie złamać, ale Maleficenta nie zmieniła przekonań. Jej mężczyzna musiał jej dorównywać w każdym aspekcie. Pominęłaby różnicę wieku, gdyby dobrze kontrolował swoje umiejętności. Mogła to naprawić, mogła naprawić jego. Nie powie tak, nie powie nie, powie może.

- Mam dla Ciebie propozycję, Dołohow – Oparła się o kant stołu. - Umówię się z Tobą, jeżeli udowodnisz mi, że jesteś wybitnym czarodziejem. Rozwiń swoje talenty, wznieść się na wyżyny, a kiedy to zrobisz będę Twoja.

Z każdym słowem dziewczyny chłopak stawał się bardziej podekscytowany. Maleficenta, według niego kobieta idealna, przyrzekła, że jeżeli stanie się silniejszy będzie jego. Co to zrobiło z jego młodym umysłem! Nastolatek wyobrażał sobie tę chwilę wiele razy od pierwszego września. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego na widok czarownicy, a Travers wydawała mu się niesamowita.

Jej kocie oczy, porcelanowa buzia, pełne, błagające o pocałunki usta i ciało, za które warto było umrzeć. Jego szyję zalały rumieńce na samą myśl o dotknięciu jej tali. Przybliżył się do Maleficenty, pochwycił jej rozpuszczone włosy w palce, ucałował je, po czym odszedł bez pożegnania.

Maleficenta zaklinała siebie w duchu za rozplątanie warkocza przed rozpoczęciem nauki. Nienawidziła dotyku. Nikt nie miał prawa ją całować, przytulać, macać bez jej zgody. Nie pozostała jednak długo zdenerwowana. Zmieniła to na zadowolenie, wiedząc, że chłopak przyjął wyzwanie i miał w sobie tyle odwagi, aby uczynić taki gest.

Związała włosy, schowała swoje rzeczy, a następnie ruszyła w stronę dormitorium. Jeśli Dołohow nie obawiał się Maleficenty, znając jej reputację, to i ona nie będzie obawiała się spotkania z ojcem.


***


- Panno Travers, mógłbym prosić na słówko? - usłyszała za sobą ciepły głos. Odwróciwszy się, zobaczyła Profesora Dumbledore'a. Maleficenta miała mieszane uczucia do nauczyciela Transmutacji. Mężczyzna potrafił ją bez problemu przejrzeć, nie dał się nabrać na jej sztuczki z przesłodzonym uśmiechem i po każdej lekcji nalegał, aby uraczyła go tym szczerym, którego używała przed laty.

Z drugiej zaś strony, podziwiała go niezmiernie. Odkrył wszystkie jej karty, nie pozwolił na rozpoczęcie z nim gry tak jak z innymi profesorami. Rozszyfrował Riddle'a! Jakże niesamowitym musiał być czarodziejem, aby to zrobić. Bez większych problemów rozpoznał wilka w owczej skórze!

Po grzbiecie Maleficenty przebiegał dreszcz ekscytacji, kiedy oczy jej nauczyciela spoczywały na niej. Wyobrażała sobie jak mężczyzna odkrywa jej tajemnice kolejna po kolejnej, następna coraz bardziej mroczna aż w końcu pozostałaby przed nim naga, w jego umyśle bezbronna, a kiedy tylko odwróciłby się do niej plecami, zaufał jeszcze raz, zraniłaby mocniej, ugryzła do krwi. Użyłaby magii, a on…

Upijała się wiedzą o tym, że Dumbledore nie wie o jej pragnieniach. Jakże niepoprawne było dla młodej dziewczyny marzyć o wydarzeniach z tej materii.

- Oczywiście, Profesorze Dumbledore – odpowiedziała natychmiast, po czym podążyła za nim opustoszałym korytarzem w stronę jego gabinetu.

Kolacja skończyła się niecałe pięć minut temu, uczniowie rozeszli się po zamku, ona miała zamiar położyć się wcześniej spać, chociaż nie było jeszcze dwudziestej pierwszej. Nie odmawia się jednak jednemu ze swoich autorytetów, prawda?

- Proszę usiąść, panno Travers – wskazał na jeden z foteli przy kominku. - Herbaty?

- Nie, dziękuję, Profesorze – powiedziała, zajmując wyznaczone miejsce.

- Pewnie się zastanawiasz, moja droga, dlaczego poprosiłem o rozmowę z Tobą – Usiadł obok, na stoliku pojawiły się cytrynowe dropsy, w kominku buchnęły płomienie. - Dyrektor Dippet poinformował mnie o zmianach jakie Ty i Tom wprowadziliście do rozkładu patroli prefektów. Przyjrzałem się szkicowi, który dostarczył Tom. Martwi mnie częstotliwość waszych wspólnych obchodów. Nie protestowałbym gdyby nie brak innych par pomiędzy wami. Prefekci mieszają się między sobą w tym układzie na najbliższy miesiąc, jednakże Ty i Tom zawsze jesteście razem.

Ściągnęła wargi, zmarszczyła brwi, wytężyła umysł. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy debatowała z Riddle'm na temat ich współpracy. Pamiętała jak skojarzył fakty, obiecał, iż to nadrobi, ale nie sądziła, że naprawdę tak się stanie.

Winą za to można obarczać mnie, uświadomiła sobie, mój ostatni wyskok mógł to spowodować. Oraz ignorowanie go przez ostatni miesiąc po zadaniu bardzo ważnego, egzystencjalnego pytania. Miał prawo do bycia zdezorientowany moimi wybrykami, oczywiście.

- Nie chciałabym sprawiać problemów, Profesorze, ani Panu ani Prefektowi Naczelnemu. Rzeczywiście, ja i pan Riddle napomknęliśmy o naszych obowiązkach podczas jednej z naszych nielicznych pogawędek. Sadzę, iż pan Riddle nie miał złych intencji, choć efekty nie są zadowalające. Zauważyliśmy, że ani razu nie patrolowaliśmy razem korytarzy i teraz chciałby to nadrobić. Nie jestem jednak pewna, może powinien Pan zapytać jego?

- Na pierwszym miejscu postawiłem Twoją wygodę, panno Travers – odezwał się po kilku sekundach zawahania. - Zgadzasz się na taki schemat? Jeżeli nie, to proszę, nie wstydź się poprosić o zmianę.

- Jeśli nie skomplikuje to sytuacji to zgadzam się na drugą wersję. Drobne zmiany na pewno nie zaszkodzą, lecz zanim wyjdę… - przerwała, stojąc już przy drzwiach, będąc gotowa do wyjścia. - Wyświadczyłby mi Profesor przysługę, gdyby w ogóle nie łączył mnie w parę z panem Riddle'm. Prefekt Naczelny i ja nie zgadzamy się w wielu kwestiach i wspólne obchody mogłyby doprowadzić do powiększenia się pomiędzy nami konfliktu. Mamy wspólnych znajomych i działamy razem jako Prefekt i Prefekt Naczelny, jednakże nigdy nie jesteśmy wtedy sami. Będę dozgonnie wdzięczna, Profesorze, za okazaną uprzejmość. Dziękuję i życzę spokojnej nocy.

Nie czekając na odzew, wybiegła z gabinetu. Nogi plątały się między jej długą spódnicą od mundurka, dłonie się pociły, a puls przyspieszył. Maleficenta może sobie pozwolić na takie reakcje, dopiero gdy jest sama, nie żałuje więc czasu. Opiera się o zimne mury Hogwartu i hamuje odruch wymiotny.

Unikała Riddle'a nie bez przyczyny. Zadeklarowała z nim wojnę, na słodkiego Merlina! Oznajmiła, że jest Królową, w podtekście wytknęła mu status krwi! Teoria o tym, iż jest mieszańcem nie była potwierdzona, aczkolwiek wysoce prawdopodobna. Nie znał wielu zwyczajów czystokrwistych, wiedział dużo o mugolach, nie opowiadał o swojej rodzinie, wakacjach. Tiara Przydziału nie umieściłaby w Slytherinie mugolaka.

Nie, nie, nie, spierała się ze sobą, dlaczego pozwoliłam dumie przejąć wodze? O czym ja wtedy myślałam?

Gotowa była zapłakać. Maleficentę nie obchodziło, czy ktoś ją zobaczy z czerwoną twarzą, przekrwionymi oczami, strumieniem łez na policzkach. Czekała na koniec, ponieważ bała się, panicznie bała się ludzi silniejszych od niej, którzy wywoływali z niej ten rodzaj mocy. Ostatni raz zdarzyło się to dwa lata temu, a Maleficenta nie chciała do tego wracać, nie chciała widzieć twarzy czarnoksiężnika.

To, co kazał jej zrobić z mugolką było przerażające. Koszmary opuszczały ją dopiero w Hogwarcie, gdzie wiedziała, iż nic jej nie grozi. Jakże się myliła! Usta drżały na wspomnienie dłoni w gardle bezbronnej dziewczyny, wpychającej kawałki zakrwawionego materiału. Mugolka błagała Maleficentę, aby przestała, chociaż płótna zagłuszały jej krzyk. Dziewczyna umarła, próbując pozbyć się tkaniny z ciała.

Wcześniej gwałcili ją i bili, a uśmiercenie jej było wyróżnieniem dla czternastoletniej panny Travers. Wepchnęli jej w dłonie skrawki ubrania, najprawdopodobniej zerwane podczas stosunku, poprowadzili do konającej z bólu kobiety. Czarnoksiężnik wyjaśnił w jaki sposób miała to zrobić, lecz nie zapoznał jej z przyczyną. Wykrztusiła z siebie, że nie może zrobić czegoś, co uczyni ją grzeszną do końca życia.

Mężczyzna pogłaskał jej policzek, zgarnął włosy z twarzy, rysował kciukiem linie jej warg. Tłumaczył, że kobieta jest tylko zwierzęciem, psem, który nie słucha pana, że nie zasługuje na inną śmierć, a Maleficenta mogła ukrócić jej męczarnie. Mówił, że to nagroda dla mugolaczki, że to nagroda dla Maleficenty, ale również i cena jaką musi zapłacić za jego lekcje. Prawie wyszlochała, iż o nie nie prosiła, to wszystko wina ojca, ona tego nie chce.

Nie ruszyła się, wpatrywała w kobietę, myślała o ucieczce. Analizowała swoje możliwości zbyt długo, czarnoksiężnik pochylił się nad nią, wyszeptał do ucha.

Tak może skończyć Twoja macocha, kochanie, przeszedł ją dreszcz, aczkolwiek mało obchodziło ją co się stanie z kochanką ojca, a jeżeli to nie robi na Tobie wrażenia, to wezmę jej syna, Twojego małego braciszka i to on skończy na miejscu tego ścierwa i to jemu będziesz musiała wpychać do gardła najróżniejsze przedmioty. Nadal brak reakcji? Zrób to zanim zacznę pieprzyć Cię na oczach moich ludzi, dziewczynko, no już!

Nie musiał dodawać ostatniej frazy. Przekonał ją wystarczająco Edmundem. W tym roku kończył jedenaście lat, dostał list z Hogwartu, zaczynanie szkoły z traumą nie należało do marzeń dziecka. Dodatkową motywację stanowiła groźba dotycząca Maleficenty. Nie uśmiechało jej się tracić dziewictwa z dużo starszym mężczyzną, do którego czuła jedynie wstręt.

Uczyniła, co rozkazał i zrobiła to dla siebie – nieważne jak samolubnie to brzmiało – i dla Edmunda, wbijała sobie do głowy, aby nie czuć poczucia winy. Okrutny śmiech brzmiał w jej uszach za każdym razem, gdy widziała testrale, ciągnące powozy. Odszukała je w książce o magicznych stworzeniach, zapamiętała definicję, dumała czy na pewno zrozumiała śmierć niewinnej dziewczyny.

Dusiła się, brakowało jej tlenu w płucach. Była pewna, że Riddle jest jej karą za występek jaki popełniła. Nigdy mu nie dorówna, a zginie, próbując. Akt bestialstwa, którego się dopuściła nie zostanie jej nigdy wybaczony, ona sobie nie wybaczy. Gdyby użyła Avady Kedavry jej czyn nie byłby tak barbarzyński, a ona nie śniłaby o pustych oczach mugolki.

Zjechała w dół po ścianie, jej nogi nie mogły jej dłużej utrzymać. Załkała na głos, po czym szybko stłumiła resztę niechcianych dźwięków dłonią. Och, jak chciała być już w swoim dormitorium!

- Maleficento? - Zdusiła w sobie szloch, ale nie podniosła głowy. - Wszystko w porządku?

Brunet ukucnął obok, a gdy nie doczekał się oddźwięku wsunął prawą dłoń pod jej kolana, a lewą oderwał od cegieł. Maleficenta znalazła się w jego ramionach. Barki chłopaka były szerokie, idealne do ukrycia w nich niechcianych łez. Objęła jego kark, zacisnęła palce na szatach przyjaciela z początków jej edukacji.

Maleficenta tęskniła za nim o wiele bardziej niż za Nottem. Rozumieli się bez słów, tylko jemu pozwoliła na dotykanie jej bez pytania o zgodę. Nigdy tak nie ubolewała nad jego stratą jak na czwartym roku. Kiedy miała trzynaście lat wiele zmieniło się w jej życiu, odsunęła od siebie wszystkich tylko nie Alpharda i Cantankerusa. W maju 1942 roku, równo dwa miesiące po jej urodzinach nie miała po swojej stronie nikogo.

Kochała Alpharda jak brata. Pozwalał jej latać na miotle, kiedy nikt nie widział, choć nie powinna tego robić od kiedy skończyła osiem lat. Wywoływał u Maleficenty uśmiech głupimi żartami, bawił się jej włosami, kiedy uczyli się razem w bibliotece.

Nie zauważyła, kiedy znaleźli się w Pokoju Wspólnym. Było już późno, Ślizgoni leżeli w łóżkach. Black położył ją na sofie, a następnie przysiadł się do niej. Zdjął z niej pantofle, odłożył je na podłogę, po czym zaczął masować jej stopy, umieszczając je na swoich kolanach.

- Alphardzie? - zachrypiała. - Usychałam z tęsknoty za Tobą.

- Oficjalnie potwierdzam moją zazdrość – usłyszeli.

Z korytarza prowadzącego do męskiego dormitorium wyszło trzech mężczyzn i chłopiec. Czuprynę i głos Notta rozpoznała natychmiast. Pojawił się nagle przy niej, jego palce ściskały jej podbródek, unosząc go do góry.

- Dobry wieczór, Cantankerusie. Jak Ci minął dzień?

Wytarł rękawem szaty jej łzy, rozmazując przy tym szminkę z ust. Pozostawił dłoń na obojczyku Maleficenty i gładził go jakby chciał mieć pewność, iż wszystko jest w porządku i że w żaden sposób nie została zraniona.

- Czemu płakałaś, Mal? - spytał, jego oddech blisko jej skroni. - Ktoś wyrządził Ci krzywdę?

Zapomniała o Riddle'u, o ich dwu letniej nieobecności w ich życiu, o ojcu, o nim. Wszystko stało się Blackiem i Nottem. Zupełnie jakby się nie rozstali. Ułożyła pióra Notta tak jak miała w zwyczaju to robić kilka lat temu, po czym ucałowała jego czoło. Niewinny gest, nie pasujący do niej, rozgrzał serce Notta. Dotyk jego skóry na wargach, ciepło jego ciała. Maleficenta chciała tutaj zostać na zawsze. Ona, Cantankerus i Alphard. Czyż nie jest to piękne połączenie?

- Nie chciałbym psuć tej doniosłej chwili – Czar prysł, magia znikła, pora obudzić się ze snu, Kopciuszku. - Ale mamy coś do zrobienia, Nott.

Maleficenta zerwała kontakt z chłopakiem, a zwróciła się w stronę mówcy. Riddle stał dumny, wyprostowany z czerwonym blaskiem w oczach. Nie wyglądał na zadowolonego z sceny jak się przed nim odbywała. Gardził ckliwością, publicznym okazywaniem uczuć, jakimkolwiek okazywaniem emocji. Nie spodziewał się zobaczyć płaczącą pannę Travers w towarzystwie Blacka w dwuznacznej pozycji na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym. Ponadto Nott dodał swoje trzy grosze, co uczyniło sytuację niekomfortową.

Riddle czuł chciwość związaną z czarownicą. Jej magia tak perfekcyjnie kompatybilna z jego, czysta krew, piękno umysłu i ciała oraz charakter, którego nie mógł rozgryźć. Przyglądał jej się uważnie od uwolnienia bazyliszka. Wąż miał pewne upodobanie do Travers, którego dziedzic Salazara Slytherina nie potrafił pojąc, pojąc jej wielkości, dopóki ich magia nie rozpoczęła ze sobą walki.

Podczas wcześniejszych obserwacji nie zanotował niczego nadzwyczajnego, oprócz wybitnych ocen, nienagannego zachowania oraz władczej aury. Później powoli odkrywał jak znakomicie maskuje swoje ekscesy, swoją manię kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Jej ruchy, wygląd, perfekcyjność krzyczały: Królowa!

Aczkolwiek Maleficenta posiadała jedną wadę, która wiązała się z wieloma jej zaletami: jest kobietą. Niewiasty działają pod wpływem emocji, mają serce ze szkła, łatwo się nimi manipuluje – to, co dla niej było niedociągnięciem, dla kogoś takiego jak on czymś, co łatwo wykorzystać – i chociaż posiadają dar organizacji oraz znają sztukę oszustwa, nie potrafią jej w pełni wykorzystać.

Widział Maleficentę na tronie z czarną koroną i złotym, długim berłem z nieprzejednanym wyrazem twarzy. Okrutna, bezduszna Czarna Królowa, osądzająca każdego kto jej się sprzeciwi. W pamięci wyrył mu się obraz czarownicy rozkazującej jej koleżance z dormitorium wynieść się do piątorocznych. Nie pozostawiła miejsca na żadną dyskusję, wymaga – ma.

Dlatego czuł lekki zawód, zobaczywszy słone krople płynące z jej oczu. Odniósł wrażenie, iż jest wyjątkowa, inna, podobna do niego. Rozczarowanie nie trwało długo. Maleficenta wstała gwałtownie, lecz z gracją, jej nagie stopy uderzały o posadzkę. Stanęła przed trzeciorocznym, wyższa od niego o około dziesięć centymetrów, patrzyła na niego z góry. Chłopak kurczył się pod jej spojrzeniem, lecz nie cofał się.

- Możesz mi wyjaśnić co robisz pośród Rycerzy, Dołohow? - jej głos pełen jadu, niezadowolenia. - Wśród nich nie dopchasz się do koryta.

- Mówiłaś, abym się rozwinął, więc…

- Nie potrzebuję kogoś tak samo nieczułego jak ja – Potrzebuję kogoś kto mnie zaakceptuje, całkowicie. - Nigdy nie będę Twoja, jeżeli nie będziesz mi równy.

Wyraz ten był niejasny w tych okolicznościach. Dołohow był niższy od Maleficenty, zaznaczenie przynależności mogło wiązać się z aktem płciowym albo po prostu o magię. Obserwatorzy konwersacji błądzili pośród tych opcji, mierząc najmłodszego z nich. Czarownica nie zwracała już na niego uwagi, wróciła na swoje miejsce i domagała się kolejnej porcji masażu.

Alphard zaśmiał się pod nosem i spełnił nieme żądanie. Przez to całe zamieszanie nie zdążył jej jeszcze odpowiedzieć. Przyciągnął jej nogi do siebie i złożył pocałunek na jej kostce. W przeciwieństwie do Notta, całus Blacka wyrażał całkowite oddane Maleficencie, nie niewinność, to była pasja, przyjacielska namiętność.

Ja za Tobą tęskniłem bardziej, wydawał się mówić.

Zielone szkiełka przypatrywały się z ciekawością czynom swojego najlepszego przyjaciela. Muśniecie to był bardzo niepoprawny w ich środowisku. Relacja Maleficenty z dwoma chłopcami była niewłaściwa według ram społeczeństwa. Jako dama powinna spędzać czas z paniami, nie z chłopcami, zaś oni jako dżentelmeni nie powinni bałamucić dziewcząt. Jednak czy ich kiedykolwiek interesowała opinia publiczna na ich temat?

Dlaczego ich zostawiłam?, pomyślała, zapominając o ślizgońskich zasadach, w których się uwięziła, Przecież ich kocham.

- Skąd wiesz o Rycerzach? - zabrzmiał Riddle. Uwaga Maleficenty ponownie została odciągnięta.

- Wiem o każdej grupie, która w mniejszym lub większym stopniu zajmuje się Czarną Magią – oznajmiła. - Chciałam do was dołączyć, aczkolwiek nazywacie się Rycerzami Walpurgii, więc nie wpasowywałabym się tam płciowo. Drugim powodem był lider. Trzecim moja niechęć do współpracy z kimkolwiek.

- Chętnie Cię przyjmiemy – rzucił prędko. - Nazwę możemy zmienić, miałaś wystarczająco dużo czasu, aby mnie poznać, a podczas obchodów na pewno znajdzie się więcej okazji. Możesz o tym myśleć jak o Klubie Ślimaka lub obowiązkach Prefekta tylko o wiele bardziej przyjemniejszych.

- Nie jestem pewna. Wasze cele…

- Czystość krwi, zapanowanie nad magiczną Wielką Brytanią, pokazanie mugolom, gdzie jest ich miejsce, uzyskanie nieśmiertelności – wyrecytował Malfoy.

Zgadzała się tylko z połową ich ambicji, jedną z nich pochwyciła dopiero teraz. Władza absolutna przez wieczność? Myśl ta była utopijna.

Stworzę więc swój świat.

- Propozycje na nową nazwę? - podrzuciła, dając znać, iż nie jest przeciwna.

- Królowa i Lord, jak szlachetnie – zakpił Abraxas, lecz Riddle i Travers go nie słuchali, kompletnie pochłonięci swoimi nowymi wizjami.

Riddle nie powstrzymywał uśmiechu, który wpełzł mu na usta. Oczyma wyobraźni widział, czego mógłby dokonać z Maleficentą przy boku. Czarodzieje szanowaliby go za pochwycenie tak dobrej partii ze starej, czystokrwistej rodziny, jej magia dorównywała jego, niczego jej nie brakowało w żadnym aspekcie.

Maleficenta zachowywała się tak samo, jej oczy błyszczały, nowe idee pojawiały się w głowie. Władza i nieśmiertelność. Nie bała się śmierci, lecz tego jak stworzone przez nią imperium mogłoby bez jej nadzoru upaść. Towarzystwo Riddle'a było konieczne. Jeżeli znajdzie sposób, nie będzie miała nic przeciwko na podzielenie się rozkoszą władzy.

- Śmierciożercy – szepnęła, klękając na sofie przez co prawie natrafiła na usta Toma. - Świat pozna nas jako Śmierciożerców.


- Z Lordem Voldemortem i Czarną Królową na czele – dopowiedział Riddle w euforii. - Znakomicie brzmi, prawda?


Cytat: Michaił Bułhakow - "Mistrz i Małgorzata"

Od Autorki:  Rozdział dzień wcześniej, lalala~ Napisałam i nie mogłam się powstrzymać powstrzymać przed wstawieniem. Następny rozdział, niestety, nie pojawi się tak szybko jakbym chciała. :(
Kołysanka, którą śpiewała Maleficenta to "Once upon a dream" Lany Del Rey.
Jeżeli wspomnienia Maleficenty o mugolce to za dużo - powiedzcie. Postaram się przy następnych rozdziałach to naprawić. Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie fabuły, opowiadania czy mnie - piszcie (zakładka Autorka ma w sobie kontakt do mnie;)).

Za błędy przepraszam!

2 komentarze:

  1. Maleficent wydaje mi się strasznie intrygująca. Wydaje mi się, że "Królowa" to tylko zewnętrzna maska, takie jakby alter-ego, żeby zapomnieć o przeszłości, albo podbudować swoją psychikę. Nie dziwię jej się, że jest taka, sama po takich przeżyciach bym nie doszła do siebie. Z drugiej strony strasznie mi jej żal. Może bohaterka nie lubi przebywać w towarzystwie dziewczyn, ale żałuję, że nie ma przyjaciółki, której mogłaby się wyżalić. Przynajmniej ma chłopaków i to jest moim zdaniem strasznie słodkie, że tak się o nią troszczą.
    Rozdział wspaniały, nic dodać, nic ująć i tylko czekam na znaczący rozwój akcji :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne. Przeczytałam pierwszy i drugi rozdział. Jeszcze nie natrafiłam na tak intrygującą opowieść. Masz świetny styl pisania. Zazdroszczę talentu. Fabuła jest bardzo wciągająca. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Rosa

    OdpowiedzUsuń