niedziela, 27 grudnia 2015

4. Czerwona Królowa

4. Czerwona Królowa

"She is also ruthless. It's love me or off with your head. She's the Red Queen."

Piosenka rozdziału: Nightcore - The wolf


Słońce wschodziło, oświetlając twarz czarownicy. Siedziała na szczycie Wieży Astronomicznej, październikowy wiatr plątał jej włosy. Poruszała palcami w powietrzu jak gdyby stał przed nią fortepian, a monety, którymi manipulowała tańczyły w dyrygowany rytm.

Zgubiła rachubę czasu i chociaż nie powinna wychodzić podczas ciszy nocnej, to i tak to zrobiła. Nie mogła usiedzieć w miejscu od kiedy dowiedziała się o potajemnych spotkaniach Rycerzy. Spotykali się raz lub dwa razy w tygodniu, w zależności od decyzji Riddle'a. Były to środy i piątki. Zdążyły się już odbyć cztery spotkania bez jej udziału, a Maleficenta zastanawiała się, czy Śmierciożercy w ogóle ujrzą światło dzienne.

Może to była jej wina. Zareagowała zbyt gwałtownie podczas ich spotkania w Hogsmeade. Warknęła na swoich przyjaciół, uciekła, nie ugięła się pod groźbą jego magii i przyznała, że ma wątpliwości związane z jego pochodzeniem. Wyznała również swoje prawdziwe poglądy, takie odmienne od niego!

Wszystko jednak było w najlepszym porządku po tej rozmowie. Obdarzył ją uśmiechem, przypomniał co to znaczy być zawstydzonym, nawet romansowali przez chwilę. Nie wydawał się być wtedy oburzony jej nowym obliczem. Odrobinę zauroczony, jeżeli Maleficenta mogła wyrazić swoje zdanie.

Zdystansował się zaraz po pogawędce z Malfoyem i Blackiem. Nie było to wówczas tak bardzo widoczne, zajęta była wtedy euforią i Nottem i pląsami, aby zauważyć coś takiego. Nie czułaby się tak żałośnie, gdyby nie to, iż po powrocie do Hogwartu zakupiła poprzez sowią pocztę męski płaszcz z dołączonymi zaklęciami, które sprawiały, że nadawał się na jesień jak i na zimę i wysłała go do Riddle'a z podziękowaniami za odciągnięcie jej myśli od nieprzyjemnych spraw.

Jakże idiotycznie postąpiła! Alphard i Cantankerus trwali przy niej jakby oczekując na jej kolejny atak apatii. Zdarzało jej się to w przeszłości, przyznaje, lecz jej przyjaciele wcześniej się tym nie przejmowali, wiedzieli, że wróci. Czyżby tym razem było inaczej?

Malfoy był tak samo irytujący jak zawsze, może nawet bardziej. Widywała go częściej, poddała się w upominaniu go, iż nie ma na imię Mal i że wystarczy Travers. On również przyglądał jej się uważnie jakby spodziewał się wybuchu, rzadziej z niepokojem.

Wszystko zmieniło się tak nagle i to już wiele razy w ciągu ostatnich kilku lat. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale jak przywyknąć do ciągłego bólu? Uwolniła uczucia, pozwoliła, by empatia znowu przejęła wodze. Musi przykryć je kloszem, przynajmniej dopóki nie wypełni obietnicy złożonej ojcu.

Tak jak powiedział, dwa tygodnie temu ogłosili to światu. Ich mała córeczka będzie miała na imię Emma. Na pytanie Dlaczego? Odpowiedziała Eleonora z radosnym piskiem.

Nie uważacie, że to urocze? Ja, mój mąż, nasza córka i mój syn, wszystkie imiona zaczynają się na E! Jakie to rozkoszne!

Dwa dni później Dyrektor Armando Dippet zezwolił prasie na wejście na teren szkoły, prawdopodobnie myśląc, iż wyświadcza Maleficencie przysługę. Sama osoba Dippeta była dla czarownicy zastanawiająca. Poznała jego datę urodzin przez przypadek, tak samo jak jego wyniki w Owutemach i SUM-ach. Umiejętności czarodzieja godne były uwagi, jednakże jego podejście do niektórych kwestii był godne pożałowania.

Wywiad nie trwał długo. Dziennikarze pochwycili Maleficentę w drodze do Wielkiej Sali. Wiele pytań doszło do jej uszu, na żadne nie odpowiedziała. Dopiero przy wejściu do jadalni uraczyła ich spojrzeniem.

Jestem sierotą, moi drodzy. Nie mam ojca ani matki.

Miała w owym czasie ważniejsze rzeczy do przemyślenia niż to, że jej ojciec zakłada nową rodzinę i nie ma tam miejsca na nią. Jeżeli Dumbledore zaakceptował plan patroli Riddle'a to od dzisiaj, przez następny miesiąc, miałaby kontrolować korytarze wraz z nim. Zlekceważyła wołania Notta i Malfoya i usiadła jak najdalej od nich. Zachowywała się niedojrzale, była tego świadomoma. Nie miała w sobie na tyle odwagi, aby spojrzeć Prefektowi Naczelnemu w oczy po wydarzeniach z soboty i winiła za to swoją olbrzymią dumę.

Uspokoiła się po pochwyceniu kontaktu wzrokowego z Profesorem Transmutacji. Jego łagodne, błękitne oczy przyrzekały, iż nie ma się czym martwić. Poszła więc do Pokoju Wspólnego i z ulgą dostrzegła, iż jej nazwisko nie widnieje obok Riddle'a przy ani jednej dacie. Uczucie wytchnienia z jednej strony było zbawieniem, zaś z drugiej porażką. Nie udało jej się przezwyciężyć strachu przed magią Riddle'a, strachu przed nim samym.

Zacisnęła pięści, zobaczywszy grupę uczniów wypełzających z Zakazanego Lasu niczym węże. Nie było ich więcej niż dziesięciu. Chwyciła za różdżkę i pomyślała o wejściu do Hogwartu. Lekcje teleportacji dopiero się rozpoczęły na jej roku, ale to nie oznacza, że Maleficenta nie jest zapoznana z ową zdolnością. Ministerstwo zakazywało tego środku transportu bez licencji, ale od kiedy to Maleficenta nie robi czegoś tylko dlatego, iż jest nielegalne?

Obrała cel, wskrzesiła wolę, po czym osunęła się w nicość. Pojawiła się w przejściu akurat, kiedy grupa Ślizgonów wchodziła. Schowała różdżkę, poprawiła szaty, odwróciła się w ich stronę. Rozmawiali, gestykulowali, dwóch zaśmiało się. Zatrzymali się po ujrzeniu jej na szczycie schodów. Jej oczy nie zawiodły, rzeczywiście był ich dziesięciu. Uwolniła wargi w pełen pogardy uśmieszek.

- Sto osiemdziesiąt punktów ujemnych dla Slytherinu – rzuciła lekko jakby mówiła o pogodzie. Nie miała na sobie nic oprócz jedwabnej koszuli nocnej sięgającej jej do kostek i równie długiej narzuty. - I szlaban. Zgłoszę to profesorowi Dumbledore'owi. Właśnie się do niego wybieram.

Gotowa była odejść po swojej małej złośliwości, lecz zatrzymało ją jedno, małe słówko wypowiedziane przez któregoś Ślizgona. Powstrzymała się w pół kroku, zmierzyła grupkę wzrokiem, po czym bez pospiechu zeszła po schodach.

- On na pewno nie miał tego na myśli, Mal – zaczął Malfoy. - To tylko głupi…

- Kto? Który z was śmiał nazwać mnie kurwą?- wycedziła. Żaden z nich się nie przyznał. Przechyliła głowę w bok, lustrując ich uważnie. - Większość z was prawdopodobnie zna nazwisko Grindelwald. Jest moim korepetytorem od kilku lat. Ma w zwyczaju mówić, że jeżeli pies jest nie posłuszny, trzeba go ukarać, ale niestety nie wiem, który kundel zawinił.

Ponownie wyciągnęła różdżkę, rzuciła zaklęcie wyciszające, po czym sunęła pomiędzy nimi. Stopy gołe, płótna jej stroju powiewały przez wiatr wślizgujący się do zamku. Wyczarowała barierę pomiędzy piątką Ślizgonów, których głosy znała na wylot, a nią i drugą połową. Widzieli, co się działo, słyszeli głośne oddechy swoich kompanów, szuranie ich butów, ślinę zbierająca się w ich ustach.

- Maleficento, proszę, nie rób tego – szepnął Cantankerus. - Pamiętasz jak przeżywałaś śmierć tej mugolki? Maleficento?

- Nie jestem już dzieckiem. Robiłam to już zbyt wiele razy, aby zacząć się tym przejmować, mój drogi - Zaczęła bawić się różdżką między palcami. Mężczyźni upadli na podłogę, tracąc grunt pod nogami. Ogień pochłaniał ich od środka, ich wnętrzności płonęły, brakowało im tlenu w płucach, dusili się. - Jesteście zwierzętami, psami, które nie słucha pana. Ścierwa takie jak wy nie zasługują na śmierć inną niż mugolska, a jednakże doznajecie zaszczytu mojej magii.

Powtarzała w głowie słowa Grindelwalda niczym mantrę. Na każde przewinienie, na każdą obelgę, na każdą krzywdę skierowaną w jej kierunku odpowiadała przemocą. Czasem używając zaklęć, czasem w barbarzyński sposób. Był to jej odruch bezwarunkowy. Zachowywała się niczym pies Pawłowa, a w jej przypadku suka Grindelwalda.

Przestała używać czaru dopiero, gdy jedna z ofiar straciła przytomność. Krew pulsowała w jej mózgu, spodziewała się napadu migreny. Ukryła twarz w dłoniach, magia otaczająca ich wróciła do Maleficenty. Cofnęła uroki. Rozmasowała skronie, zerknęła na ofiary, zrobiło jej się niedobrze. Stawała się taka jaką chciał czarnoksiężnik.

- Nie dosłyszałem formuły.

Do uszu Maleficenty doszedł głos Prefekta Naczelnego. Stał obok Maleficenty, obserwując reakcje dziewczyny. W uszach Maleficenty szumiało, kręciło jej się w głowie, traciła widoczność. Przegryzła usta, wzięła głęboki wdech i wydech.

- Nie wypowiedziałam jej – mruknęła ledwo wydobywając z siebie jakikolwiek dźwięk.


*♦*♦*


Zapukała trzykrotnie do drzwi gabinetu Profesora Transmutacji. Powinna pojawić się tutaj dwie godziny temu, w momencie w którym dostała powiadomienie. Obudzona przez sowę nauczyciela wstała, lecz nie pobiegła do niego natychmiast. Zasnęła w łóżku, choć miała śledzić Rycerzy. Zerknęła na zegarek i wiedząc, iż jest za późno na podglądanie sługusów Riddle'a, aczkolwiek nadal miała okazję na pochwycenie ich podczas powrotu. Ulokowała się więc w najlepszym punkcie widokowym i czekała. Dumbledore mógł poczekać, tak przynajmniej sądziła.

Jej wahania nastojów stawały się coraz bardziej uciążliwe. W jednym momencie potrafiła nucić pod nosem piosenki, a w następnym rzucać klątwy na przechodniów. Coraz częściej zapadała w nowe, nieznane jej stany euforii lub gniewu. Męczyła się przez to o wiele szybciej niż zwykle, lecz poziom kontrolowania jej magii nie zmalał, a Maleficenta śmiała powiedzieć, że nawet wzrósł.

- Proszę!

Weszła do środka, opatuliła się mocniej szlafrokiem, po czym podeszła do fotelu na którym siedział profesor. W kominku żarzyło się drewno, na stoliku dwie filiżanki oraz ceramiczny dzbanek ze wzorami kwiatu wiśni na nim.

- Wzywał mnie profesor? - spytała, chociaż odpowiedź była oczywista. Mężczyzna wskazał bez słowa fotel po jego lewej stronie. Zajęła miejsce i czekała aż nauczyciel odezwie się. Mogła przesadzić ze spóźnieniem na jakie sobie pozwoliła, jej stan również nie był najlepszy, zważywszy na jej status. Pozwoliła sobie na ignorowanie wyrzutów sumienia z tym związanych i widmo wydarzeń sprzed chwili powróciłoby do niej, gdyby nie głos czarodzieja.

- Twój ojciec kontaktował się ze mną, Maleficento – oznajmił. - Jego życzeniem jest, abyś po przerwie świątecznej nie uczęszczała już do Hogwartu.

Wydała z siebie jęk niezadowolenia. Dzisiejszy dzień nie zaczynał się wspaniale, głowa bolała ją coraz bardziej, świat prowokował ją do wybuchu. Odetchnęła ciężko, pochwyciła cukierka ze szklanej miseczki, włożyła go do buzi i zaczęła cyckać.

- Może to zrobić? Mimo moich protestów? Mimo tego, że wyrzekłam się jego i pragnę przyjąć nazwisko matki? - obrzuciła go pytaniami. - Nauka jest dla mnie w tej chwili najważniejsza, nie chcę, aby cała moja ciężka praca poszła na marne, muszę dokończyć edukację.

- Jeśli przyjmiesz nazwisko matki, wyrzekniesz się swojego rodu, nie powinno być problemu. Jest jednak temat, który mnie nurtuje. Pomijając Twoje dzisiejsze spóźnienie, oczywiście.

- Przepraszam za to, profesorze. Pańska sowa obudziła mnie, lecz później zasnęłam ponownie. Naprawdę jest mi bardzo przykro z tego powodu…

- Nic się nie stało, moja droga. Zdążyłem sobie dzięki temu wszystko przemyśleć. Kilka razy w ciągu tych godzin dochodziłem do wniosku, iż nie powinienem Ci o tym mówić. Tuż przed Twoim przybyciem zrozumiałem, że masz prawo wiedzieć – mówił cicho, przypatrując się płomieniom, a nie Maleficencie. - Gellert Grindelwald wysłał do mnie wiadomość. Mimo jego reputacji, poprosił o pozwolenie na wejście na teren szkoły. Po przekazaniu listu do dyrektora Dippeta odesłałem mu odpowiedź odmowną. Nalegał jednak na spotkanie z Tobą, Maleficento. Opowiesz mi o okolicznościach w jakich go poznałaś?

Zachowała gorzki posmak jego prośby dla siebie, nie ujawniając jak bardzo te słowa ją zdenerwowały. Przebywała z nim w pomieszczeniu zaledwie kilkanaście minut, a już miała ochotę wybiec stąd jak najprędzej.

- Nie – oznajmiła. - Nie, nie opowiem o tym panu. Nie jest pan moim ojcem, dziadkiem, wujkiem lub nawet przyjacielem rodziny czy opiekunem Domu. Jest pan moim nauczycielem, profesorze Dumbledore. Dziękuję za troskę i niestety, mimo mojego wielkiego podziwu dla pańskiej osoby, na chwilę obecną, muszę odmówić.

- Jeżeli kiedykolwiek zmienisz zdanie, panno Travers, gotowy jestem wysłuchać – Wstał, założył ręce do tyłu i stanął naprzeciwko brunetki. - Pamiętam jak zwykłaś wychodzić na błonia, aby śpiewać. Oczarowałaś wtedy wielu dużo starszych od siebie uczniów.

- Dąży pan do czegoś, profesorze? Jeśli nie to mogę już iść? Do zobaczenia na porannych zajęciach


*♥*♥*


- Kto mi powie cóż to za eliksir jest w kociołku? - spytał Slughorn. - Ustawcie się w kolejce, proszę, tak, dokładnie tak. Panno Trax, panie Brock co państwo wyrabiają?

Tom był jako drugi do rozpoznania eliksiru, przed nim Prefekt Naczelna, przypatrująca się cieczy. Riddle zajrzał przez jej ramię i od razu rozpoznał eliksir. Perłowy kolor i spirale w powietrzu oznaczały jedno. Amortencja, najsilniejszy eliksir miłosny, który wywołuje złudzenie miłości. Jeżeli ona w ogóle istnieje.

- Powiedz mi, co wyczuwasz, panno Black! – popędził ją podekscytowany Mistrz Eliksirów. Zapach Amortencji zależał od upodobań osoby wąchającej i Tom zastanawiał się, czy istnieje zapach, który on kocha. - Teraz pan, panie Riddle! No już, już, nie wstydź się!

Pochylił się nad kociołkiem i jak bardzo się dziwił, kiedy coś poczuł. Zapach Hogwartu, ziemisty, mokry, mocny; krew, metaliczna, słona, gęsta oraz irysy z nutą wanilii.

- Hogwart, irysy i wanilia – odpowiedział, pomijając woń krwi. Gdyby był sam z uczniami Slytherinu, mógłby powiedzieć prawdę, aczkolwiek obecność innych Domów i profesora mu na to nie pozwalała.

- Oho ho, któraż to dziewoja tak smakowicie pachnie? - zaśmiał się Slughorn, klepiąc go po plecach. Riddle przystanął mentalnie na wspomnienie o kobiecie.

Woń irysów, słodki, intensywny, duszący go w gardło. Czuł ją często, od ponad roku i doskonale wiedział do kogo ten aromat należał. Ignorował go, lecz po powąchaniu Amortencji upewnił się w przekonaniu o swojej nowej obsesji.

Maleficenta wydawała mu się coraz bardziej idealna, chęć posiadania jej coraz większa. Wspomnienia z dzisiejszego poranka uderzyły w niego po zajęciu swojego miejsca w ławce. Brunetka stała na szczycie schodów w negliżu, jej długie włosy rozpuszczone, usta zaciśnięte, podbródek wysoko uniesiony.

Kolejny raz w ciągu dwóch miesięcy odjęła punkty Slytherinowi, zagroziła szlabanem! Jej zielone oczy ciskały piorunami, magia otaczała ich, dusiła, trzymała w ryzach. Oddychał ciężko, jęk wyrwał się z jego gardła, przypominając sobie jak torturowała jego podwładnych.

Nie powinien tak o niej myśleć, nie w klasie, w ogóle, nie powinien pozwolić jej na katowanie jego ludzi. Odpowiedział na pytanie profesora po tym jak zadał je ponownie, po czym powrócił do marzenia na jawie.

- Profesorze?

Klasa odwróciła się w stronę wyjścia, by zobaczyć Maleficentę, stojącą w progu wejścia, z dłonią na drewnianych wrotach. Jej błyszczące, zielone oczy oplotły Ślizgonów i Gryffonów o rok starszych od niej, tylko na ułamek sekundy zatrzymała wzrok na Tomie, następnie zwróciła wzrok na nauczyciela.

- Maleficento, moja droga! - Twarz Slughorna rozjaśniła jeszcze bardziej. Przywołał ją do siebie gestem dłoni, po czym wskazał na kociołek z eliksirem. - Podejdź, proszę, i udowodnij, iż moja ocena na temat ucznia nigdy się nie myli. Ostatnim razem, kiedy wspominałem o Twoich umiejętnościach wielu Twoich rówieśników nie było wstanie uwierzyć.

- Dziękuję, profesorze, lecz profesor Dumb…

- Może poczekać! - zlekceważył jej wypowiedź. - Podejdź, no już!

- To Amortencja – rzuciła prędko, nawet nie podchodząc do cieczy. - Tylko z niej para wodna wiruje w taki sposób. Czy teraz mogę przekazać wiadomość?

- Kochana, nie psuj nam zabawy – zagroził jej półżartem. - Cokolwiek Albus ma do powiedzenia może poczekać, chodź i powiedz jaki zapach czujesz!

Dziewczyna jęknęła cicho pod nosem i wiedząc, że sytuacja nie skończy się, dopóki nie zrobi o co prosi Slughorn. Najszybciej jak tylko potrafiła podeszła do perłowego eliksiru i powąchała go.
Bułki cynamonowe, które wypiekała jej mama, chrupkie, ciepłe, słodkie; palone drewno, które kojarzyło jej się z zaklęciami rzucanymi przy pomocy różdżki, czyli z samą magią oraz letni deszcz i czekolada.
Zaciekawiło ją to. Deszcz mogła zrozumieć, kolejne skojarzenie z dzieciństwem, ze szczęśliwymi czasami, skąd w takim razie pojawiła się czekolada? Nie miała nic przeciwko niej, aczkolwiek nie wielbiła jej. Przechyliła głowę w bok zaintrygowana.

- Bułki cynamonowe, palone drewno, letni deszcz, czekolada – wymieniła szeptem nie unosząc głowy. - Profesor Dumbledore prosi pana i ośmiu Ślizgonów z siódmego roku i jednego z szóstego oraz trzeciego roku, aby pojawili się w gabinecie dyrektora. Natychmiast.

Riddle zacisnął szczękę i wymienił spojrzenie z Malfoyem, moment później z Nottem. Przypomniał sobie jego zapewnienia, iż Maleficenta nie wyda ich, nie po tym jak odnowili więzi, nie po tym jak widzieli ją płaczącą. Przypomniał sobie również słowa Alpharda.

Nie ważne. Ten stan nie będzie trwał długo, powiedział po tym jak zobaczył ją szczęśliwą, tańczącą z Nottem.

Cantankerus potrafił ją rozbawić, ale to Black znał ją najlepiej. Malfoy potrafił powiedzieć dużo na temat jej dzieciństwa, na temat jej rodziny, lecz nie potrafił przewidzieć co powie, co zrobi. Tom znał się na ludziach i tak jak Nott popełnił błąd. Nie powinien ufać jej pochlebstwom z tamtej nocy. Maleficenta nie bała się go, nie uważała, iż ma wyjątkowy dar kameleona, nie uważała, że jest gorsza.

Masz mnie za idiotkę? Riddle jest Prefektem Naczelnym, jego nie mogę ukarać z trzech prostych powodów, nie licząc najzwyklejszego faktu, iż prefekci nie mogą odejmować sobie nawzajem punktów. Po pierwsze, jego stan jest nienaganny w przeciwieństwie do was, więc wcale nie musiał być w Zakazanym Lesie razem z wami. Po drugie, na pewno nie chce mieć wroga w kimś kto ma zaufanie wszystkich nauczycieli w Hogwarcie. Po trzecie, nie drażni się czarodziei potężniejszych od siebie.

Maleficenta na pewno nie była idiotką, nie obchodziły ją jego pozycja ani magia czy też wiara nauczycieli w jego słowa. Sądził, że nie będzie chciała, by społeczeństwo dowiedziało się o jej wczorajszym wybryku, jednakże było inaczej.

- Abraxas Malfoy, Alphard Black, Cantankerus Nott, Evan Rosier, Caractacus Burke, Robert Lestrange, Arctus Flint, Sebastian Avery i Tom Riddle. Antonina Dołohowa zabrałam już z Zielarstwa – wyrecytowała, prostując się. - Będzie pan musiał odwołać zajęcia.

- Coś Ty zrobiła?- wysyczał Flint, ciągnąc brunetkę za łokieć. Slughorn nie oglądnął się za siebie i dalej prowadził pięciu Ślizgonów do gabinetu dyrektora. - Jeżeli moi rodzice się o tym dowiedzą…

- Mówisz to jakbyś uważał, że jestem tym zainteresowana – Na twarzy Maleficenty wpłynął uśmieszek, który zamroził Arctusowi krew w żyłach. Jej oczy miały w sobie obietnice przyszłego cierpienia, pełne pogardy jak i rozbawienia. - Nie potrafisz oprzeć się moim czarom, nie powiesz o tym co robiłam Tobie ani Twoim kolegom nad ranem, ponieważ ja zażądam Veritaserum, powiem o tym, co proponował mi Twój Pan, o waszych planach. Jeśli ja wyląduje w Azkabanie, to wy również.

Maleficenta nie myślała o ewentualnej wpadce. Ślizgoni nie są Gryffonami, nie rządzi nimi odwaga czy brawura. Ślizgonami rządzi biznes. Tak długo jak mają w tym korzyści, tak długo jak niczego nie tracą, tak długo jak są bezpieczni – zrobią wszystko. Flint również to wiedział. Był w Hogwarcie siedem lat, zdążył przywyknąć do uprzedzeń w stronę Węży. Nie chodziło już o Kłamstwo powtórzone tysiąc razy stanie się prawdą, a o umiejętność przetrwania. Monarchia jeszcze nie panowała, trwał chaos, więc obowiązywały prawa dżungli.

Czarownicy wydawało się, że traci rozum. Jej wahania nastrojów stawały się coraz bardziej dokuczliwe i tak jak kilka minut temu gotowa była ich uratować, ponieważ sądziła, iż popełniła błąd, tak teraz wypełniona była nienawiścią po brzeg pucharu. Przez umysł przemknęła jej nawet myśl o zaburzeniach osobowości, aczkolwiek była świadoma wszystkich swoich czynów, niezależnie od brutalności jakiej używała. Rozdwojenie jaźni nie było odpowiedzią.

- Dlaczego, Mal? - Malfoy nie potrzebował niczego więcej. Chciał tylko znać powód dla którego dostanie poddany dwóm dawkom Crucio.

- Zawsze dotrzymuję obietnic. Szkoda, że wy nie – oznajmiła, a tuz przed wejściem do gabinetu dodała. - Przysięgałam górowanie nad Riddlem. Kim okazałaby się być Czarna Królowa, jeżeli skłamałaby przed jej poddanym Lordem?

- Poddanym Lordem? - Teraz to była kolej na Toma, aby otwarcie ukazywać emocje, w tym jedną z najgroźniejszych: gniew. - Od kiedy to słucham się Ciebie, panno Travers?

- Od kiedy Lord jest niżej w hierarchii niż Królowa – wyszeptała prosto w jego usta i przyspieszyła, słysząc nawoływania opiekuna Slytherinu. Nie zdążyła przejść kilku kroków, gdy została zatrzymana raz jeszcze.

- Jeśli zostanę wyrzucony z Hogwartu…

- Nie wspomniałam nic o Tobie – Maleficenta ledwo powstrzymywała śmiech. - Masz pełnić obowiązki Prefekta Naczelnego, lecz wystarczy poprosić i na pewno o Tobie wspomnę.

Przy jej gardle pojawiła się różdżka. Zaczęła oddychać niespokojnie, odrobinę płytko. Adrenalina rozeszła się po jej ciele, zmuszając magię do działania bez jej wiedzy. Riddle opuścił patyk w dół tak, że dotykał teraz obojczyka Maleficenty, druga dłoń na szyi, próbował złapać powietrze. Carnificina ignis - zaklęcie, które powstało kilka tygodni po poznaniu Grindelwalda, parę miesięcy później udoskonalone. Maleficenta czuła się ze swoim zakleciem lepiej niż z Crucio, aczkolwiek nigdy nie sądziła, iż w sytuacji zagrożenia jej magia użyje akurat Carni. Sam fakt, że się przebudziła bez komendy był niepokojący. Szybko odsunęła się od chłopaka, wpadając przy tym na Alpharda. Przerażone, zielone oczy wpatrywały się w spokojne szare. Black pociągnął ją za sobą bez czekania na Naczelnego.

- Przestałaś to kontrolować – mruknął. - Ktoś taki jak Ty nie ma prawa istnieć. Jesteś zbyt idealna, za mało realistyczna, dlatego świat robi wszystko, aby Cię unicestwić. Jak możesz być potomkinią Slytherina od strony ojca oraz potomkinią Meduzy, Maleficenty i Morgany ze strony matki? Masz wszystko, przez co otrzymałaś również ambicje, które mają Cię zniszczyć. Tom ma Cię zniszczyć. Powinnaś była dzisiaj umrzeć Maleficento.

- Wiem, że bardzo lubisz Wróżbiarstwo, Al, ale to nie jest zabawne – syknęła, upewniwszy się, iż nikt ich nie słyszy.

- Nie żartuję. Jeżeli nie zapanujesz nad swoimi wybuchami, zginiesz. Przeznaczenie już raz zostało oszukane, drugi raz nie da się nabrać na tę samą sztuczkę. Uważaj na siebie, Mal. Nie jesteśmy już dziećmi i nie zawsze będę potrafił Cię obronić. Wiem czego pragnie Czarna Królowa, znam ją doskonale, aczkolwiek będzie musiała zrezygnować.

Pozwoliła, aby dalej ciągnął ją przez korytarze. Doskonale wiedziała, co musi zrobić, aby utrzymać się na powierzchni bez zmieniania koncepcji. Będzie to trudne bez wiedzy Riddle, ale da radę. Znajdzie sposób na nieśmiertelność. 

Cytat: Don Winslow 

Od Autorki: Szczęśliwego Nowego Roku! Rozdział później niż planowałam, ale wcześniej nie miałam czasu, niestety.

Za błędy przepraszam! 

1 komentarz:

  1. To jest genialne. Uwielbiam to opowiadanie i Twój styl pisania, a to chyba jeden z najlepszych rozdziałów. Wciągnęłam się. Nie mogłam przestać czytać. Szkoda tylko, że rozdziały pojawiają się tak rzadko. Zawsze nie mogę doczekać się następnego.

    Główna bohaterka jest bardzo ciekawa. Bardzo oryginalny i interesujący pomysł. Można powiedzieć, że Maleficenta zdobyła moje serce. Uwielbiam takie postacie, a to jest spełnienie moich marzeń. Nie wykreowałabym jej lepiej.

    Życzę bardzo dużo weny i pozdrawiam.
    Rosa

    P.S. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się trochę szybciej, niż ten ;)

    OdpowiedzUsuń