4.
Czerwona Królowa
"She
is also ruthless. It's love me or off with your head. She's the Red
Queen."
Piosenka rozdziału: Nightcore - The wolf
Słońce
wschodziło, oświetlając twarz
czarownicy. Siedziała na szczycie Wieży Astronomicznej,
październikowy wiatr plątał jej włosy.
Poruszała palcami w powietrzu jak gdyby stał
przed nią fortepian, a monety, którymi manipulowała tańczyły w
dyrygowany rytm.
Zgubiła
rachubę czasu i chociaż nie powinna wychodzić podczas ciszy
nocnej, to i tak to zrobiła. Nie mogła usiedzieć w miejscu od
kiedy dowiedziała się o potajemnych spotkaniach Rycerzy.
Spotykali się raz lub dwa razy w tygodniu, w zależności od decyzji
Riddle'a. Były to środy i piątki. Zdążyły się już odbyć
cztery spotkania bez jej udziału, a Maleficenta zastanawiała się,
czy Śmierciożercy w ogóle ujrzą światło dzienne.
Może to
była jej wina. Zareagowała zbyt gwałtownie podczas ich spotkania w
Hogsmeade. Warknęła na swoich przyjaciół,
uciekła, nie ugięła się pod groźbą jego magii i przyznała, że
ma wątpliwości związane z jego pochodzeniem. Wyznała również
swoje prawdziwe poglądy, takie odmienne od niego!
Wszystko jednak było w
najlepszym porządku po tej rozmowie. Obdarzył ją uśmiechem,
przypomniał co to znaczy być zawstydzonym, nawet romansowali przez
chwilę. Nie wydawał się być wtedy oburzony jej nowym obliczem.
Odrobinę zauroczony, jeżeli Maleficenta mogła wyrazić swoje
zdanie.
Zdystansował
się zaraz po pogawędce z Malfoyem i Blackiem. Nie było to wówczas
tak bardzo widoczne, zajęta była wtedy euforią
i Nottem i pląsami, aby zauważyć coś
takiego. Nie czułaby się tak żałośnie, gdyby nie to, iż po
powrocie do Hogwartu zakupiła poprzez sowią
pocztę męski płaszcz z dołączonymi zaklęciami, które
sprawiały, że nadawał się na jesień
jak i na zimę i wysłała go do Riddle'a z podziękowaniami za
odciągnięcie jej myśli od
nieprzyjemnych spraw.
Jakże idiotycznie postąpiła!
Alphard i Cantankerus trwali przy niej jakby oczekując na jej
kolejny atak apatii. Zdarzało jej się to w przeszłości,
przyznaje, lecz jej przyjaciele wcześniej się tym nie przejmowali,
wiedzieli, że wróci. Czyżby tym razem było inaczej?
Malfoy był
tak samo irytujący jak zawsze, może nawet bardziej. Widywała go
częściej, poddała się w upominaniu go, iż nie ma na imię Mal
i że wystarczy
Travers. On również przyglądał jej
się uważnie jakby spodziewał się wybuchu, rzadziej z niepokojem.
Wszystko
zmieniło się tak nagle i to już wiele razy w ciągu ostatnich
kilku lat. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale jak
przywyknąć do ciągłego bólu? Uwolniła
uczucia, pozwoliła, by empatia znowu przejęła wodze. Musi przykryć
je kloszem, przynajmniej dopóki nie wypełni obietnicy złożonej
ojcu.
Tak jak
powiedział, dwa tygodnie temu ogłosili to światu. Ich mała
córeczka będzie miała na imię Emma. Na pytanie Dlaczego?
Odpowiedziała Eleonora z radosnym
piskiem.
Nie
uważacie, że to urocze? Ja, mój mąż, nasza córka i mój syn,
wszystkie imiona zaczynają się na E! Jakie to rozkoszne!
Dwa dni
później Dyrektor Armando Dippet zezwolił prasie na wejście na
teren szkoły, prawdopodobnie myśląc, iż
wyświadcza Maleficencie przysługę. Sama osoba Dippeta była dla
czarownicy zastanawiająca. Poznała jego datę urodzin przez
przypadek, tak samo jak jego wyniki w Owutemach i SUM-ach.
Umiejętności czarodzieja godne były uwagi, jednakże jego
podejście do niektórych kwestii był godne pożałowania.
Wywiad nie trwał długo.
Dziennikarze pochwycili Maleficentę w drodze do Wielkiej Sali. Wiele
pytań doszło do jej uszu, na żadne nie odpowiedziała. Dopiero
przy wejściu do jadalni uraczyła ich spojrzeniem.
Jestem
sierotą, moi drodzy. Nie mam ojca ani matki.
Miała w
owym czasie ważniejsze rzeczy do przemyślenia
niż to, że jej ojciec zakłada nową rodzinę
i nie ma tam miejsca na nią. Jeżeli
Dumbledore zaakceptował plan patroli Riddle'a to od dzisiaj, przez
następny miesiąc, miałaby kontrolować korytarze wraz z nim.
Zlekceważyła wołania Notta i Malfoya i usiadła jak najdalej od
nich. Zachowywała się niedojrzale, była
tego świadomoma.
Nie miała w sobie na tyle odwagi, aby spojrzeć Prefektowi
Naczelnemu w oczy po wydarzeniach z soboty i winiła za to swoją
olbrzymią dumę.
Uspokoiła
się po pochwyceniu kontaktu wzrokowego z Profesorem Transmutacji.
Jego łagodne, błękitne oczy przyrzekały, iż nie ma się czym
martwić. Poszła więc do Pokoju Wspólnego i z ulgą dostrzegła,
iż jej nazwisko nie widnieje obok Riddle'a przy ani jednej dacie.
Uczucie wytchnienia z jednej strony było zbawieniem, zaś z drugiej
porażką. Nie udało jej się
przezwyciężyć strachu przed magią Riddle'a, strachu przed nim
samym.
Zacisnęła pięści,
zobaczywszy grupę uczniów wypełzających z Zakazanego Lasu niczym
węże. Nie było ich więcej niż dziesięciu. Chwyciła za różdżkę
i pomyślała o wejściu do Hogwartu. Lekcje teleportacji dopiero się
rozpoczęły na jej roku, ale to nie oznacza, że Maleficenta nie
jest zapoznana z ową zdolnością. Ministerstwo zakazywało tego
środku transportu bez licencji, ale od kiedy to Maleficenta nie robi
czegoś tylko dlatego, iż jest nielegalne?
Obrała cel, wskrzesiła
wolę, po czym osunęła się w nicość. Pojawiła się w przejściu
akurat, kiedy grupa Ślizgonów wchodziła. Schowała różdżkę,
poprawiła szaty, odwróciła się w ich stronę. Rozmawiali,
gestykulowali, dwóch zaśmiało się. Zatrzymali się po ujrzeniu
jej na szczycie schodów. Jej oczy nie zawiodły, rzeczywiście był
ich dziesięciu. Uwolniła wargi w pełen pogardy uśmieszek.
- Sto osiemdziesiąt punktów
ujemnych dla Slytherinu – rzuciła lekko jakby mówiła o
pogodzie. Nie miała na sobie nic oprócz jedwabnej koszuli nocnej
sięgającej jej do kostek i równie długiej narzuty. - I
szlaban. Zgłoszę to profesorowi Dumbledore'owi. Właśnie się do
niego wybieram.
Gotowa była odejść po
swojej małej złośliwości, lecz zatrzymało ją jedno, małe
słówko wypowiedziane przez któregoś Ślizgona. Powstrzymała się
w pół kroku, zmierzyła grupkę wzrokiem, po czym bez pospiechu
zeszła po schodach.
- On na pewno nie miał tego
na myśli, Mal – zaczął Malfoy. - To tylko głupi…
- Kto? Który z was śmiał
nazwać mnie kurwą?- wycedziła. Żaden z nich się nie
przyznał. Przechyliła głowę w bok, lustrując ich uważnie. -
Większość z was prawdopodobnie zna nazwisko Grindelwald. Jest moim
korepetytorem od kilku lat. Ma w zwyczaju mówić, że jeżeli pies
jest nie posłuszny, trzeba go ukarać, ale niestety nie wiem, który
kundel zawinił.
Ponownie wyciągnęła
różdżkę, rzuciła zaklęcie wyciszające, po czym sunęła
pomiędzy nimi. Stopy gołe, płótna jej stroju powiewały przez
wiatr wślizgujący się do zamku. Wyczarowała barierę pomiędzy
piątką Ślizgonów, których głosy znała na wylot, a nią i drugą
połową. Widzieli, co się działo, słyszeli głośne oddechy
swoich kompanów, szuranie ich butów, ślinę zbierająca się w ich
ustach.
- Maleficento, proszę, nie
rób tego – szepnął Cantankerus. - Pamiętasz jak przeżywałaś
śmierć tej mugolki? Maleficento?
- Nie jestem już dzieckiem.
Robiłam to już zbyt wiele razy, aby zacząć się tym przejmować,
mój drogi - Zaczęła bawić się różdżką między palcami.
Mężczyźni upadli na podłogę, tracąc grunt pod nogami. Ogień
pochłaniał ich od środka, ich wnętrzności płonęły, brakowało
im tlenu w płucach, dusili się. - Jesteście
zwierzętami,
psami,
które
nie słuchają
pana. Ścierwa
takie jak wy nie zasługują na śmierć inną
niż mugolska, a jednakże doznajecie zaszczytu mojej magii.
Powtarzała w głowie słowa
Grindelwalda niczym mantrę. Na każde przewinienie, na każdą
obelgę, na każdą krzywdę skierowaną w jej kierunku odpowiadała
przemocą. Czasem używając zaklęć, czasem w barbarzyński sposób.
Był to jej odruch bezwarunkowy. Zachowywała się niczym pies
Pawłowa, a w jej przypadku suka Grindelwalda.
Przestała używać czaru
dopiero, gdy jedna z ofiar straciła przytomność. Krew pulsowała w
jej mózgu, spodziewała się napadu migreny. Ukryła twarz w
dłoniach, magia otaczająca ich wróciła do Maleficenty. Cofnęła
uroki. Rozmasowała skronie, zerknęła na ofiary, zrobiło jej się
niedobrze. Stawała się taka jaką chciał czarnoksiężnik.
- Nie dosłyszałem formuły.
Do uszu Maleficenty doszedł
głos Prefekta Naczelnego. Stał obok Maleficenty, obserwując
reakcje dziewczyny. W uszach Maleficenty szumiało, kręciło jej się
w głowie, traciła widoczność. Przegryzła usta, wzięła głęboki
wdech i wydech.
- Nie wypowiedziałam jej –
mruknęła ledwo wydobywając z siebie jakikolwiek dźwięk.
*♦*♦*
Zapukała trzykrotnie do
drzwi gabinetu Profesora Transmutacji. Powinna pojawić się tutaj
dwie godziny temu, w momencie w którym dostała powiadomienie.
Obudzona przez sowę nauczyciela wstała, lecz nie pobiegła do niego
natychmiast. Zasnęła w łóżku, choć miała śledzić Rycerzy.
Zerknęła na zegarek i wiedząc, iż jest za późno na podglądanie
sługusów Riddle'a, aczkolwiek nadal miała okazję na pochwycenie
ich podczas powrotu. Ulokowała się więc w najlepszym punkcie
widokowym i czekała. Dumbledore mógł poczekać, tak przynajmniej
sądziła.
Jej wahania nastojów stawały
się coraz bardziej uciążliwe. W jednym momencie potrafiła nucić
pod nosem piosenki, a w następnym rzucać klątwy na przechodniów.
Coraz częściej zapadała w nowe, nieznane jej stany euforii lub
gniewu. Męczyła się przez to o wiele szybciej niż zwykle, lecz
poziom kontrolowania jej magii nie zmalał, a Maleficenta śmiała
powiedzieć, że nawet wzrósł.
- Proszę!
Weszła do środka, opatuliła
się mocniej szlafrokiem, po czym podeszła do fotelu na którym
siedział profesor. W kominku żarzyło się drewno, na stoliku dwie
filiżanki oraz ceramiczny dzbanek ze wzorami kwiatu wiśni na nim.
- Wzywał mnie profesor? -
spytała, chociaż odpowiedź była oczywista. Mężczyzna wskazał
bez słowa fotel po jego lewej stronie. Zajęła miejsce i czekała
aż nauczyciel odezwie się. Mogła przesadzić ze spóźnieniem na
jakie sobie pozwoliła, jej stan również nie był najlepszy,
zważywszy na jej status. Pozwoliła sobie na ignorowanie wyrzutów
sumienia z tym związanych i widmo wydarzeń sprzed chwili
powróciłoby do niej, gdyby nie głos czarodzieja.
- Twój ojciec kontaktował
się ze mną, Maleficento – oznajmił. - Jego życzeniem jest, abyś
po przerwie świątecznej nie uczęszczała już do Hogwartu.
Wydała z siebie jęk
niezadowolenia. Dzisiejszy dzień nie zaczynał się wspaniale, głowa
bolała ją coraz bardziej, świat prowokował ją do wybuchu.
Odetchnęła ciężko, pochwyciła cukierka ze szklanej miseczki,
włożyła go do buzi i zaczęła cyckać.
- Może to zrobić? Mimo
moich protestów? Mimo tego, że wyrzekłam się jego i pragnę
przyjąć nazwisko matki? - obrzuciła go pytaniami. - Nauka jest dla
mnie w tej chwili najważniejsza, nie chcę, aby cała moja ciężka
praca poszła na marne, muszę dokończyć edukację.
- Jeśli przyjmiesz nazwisko
matki, wyrzekniesz się swojego rodu, nie powinno być problemu. Jest
jednak temat, który mnie nurtuje. Pomijając Twoje dzisiejsze
spóźnienie, oczywiście.
- Przepraszam za to,
profesorze. Pańska sowa obudziła mnie, lecz później zasnęłam
ponownie. Naprawdę jest mi bardzo przykro z tego powodu…
- Nic się nie stało, moja
droga. Zdążyłem sobie dzięki temu wszystko przemyśleć. Kilka
razy w ciągu tych godzin dochodziłem do wniosku, iż nie powinienem
Ci o tym mówić. Tuż przed Twoim przybyciem zrozumiałem, że masz
prawo wiedzieć – mówił cicho, przypatrując się płomieniom, a
nie Maleficencie. - Gellert Grindelwald wysłał do mnie wiadomość.
Mimo jego reputacji, poprosił o pozwolenie na wejście na teren
szkoły. Po przekazaniu listu do dyrektora Dippeta odesłałem mu
odpowiedź odmowną. Nalegał jednak na spotkanie z Tobą,
Maleficento. Opowiesz mi o okolicznościach w jakich go poznałaś?
Zachowała gorzki posmak jego
prośby dla siebie, nie ujawniając jak bardzo te słowa ją
zdenerwowały. Przebywała z nim w pomieszczeniu zaledwie kilkanaście
minut, a już miała ochotę wybiec stąd jak najprędzej.
- Nie – oznajmiła. - Nie,
nie opowiem o tym panu. Nie jest pan moim ojcem, dziadkiem, wujkiem
lub nawet przyjacielem rodziny czy opiekunem Domu. Jest pan moim
nauczycielem, profesorze Dumbledore. Dziękuję za troskę i
niestety, mimo mojego wielkiego podziwu dla pańskiej osoby, na
chwilę obecną, muszę odmówić.
- Jeżeli kiedykolwiek
zmienisz zdanie, panno Travers, gotowy jestem wysłuchać – Wstał,
założył ręce do tyłu i stanął naprzeciwko brunetki. - Pamiętam
jak zwykłaś wychodzić na błonia, aby śpiewać. Oczarowałaś
wtedy wielu dużo starszych od siebie uczniów.
- Dąży pan do czegoś,
profesorze? Jeśli nie to mogę już iść? Do zobaczenia na
porannych zajęciach
*♥*♥*
- Kto mi powie cóż to za
eliksir jest w kociołku? - spytał Slughorn. - Ustawcie się w
kolejce, proszę, tak, dokładnie tak. Panno Trax, panie Brock co
państwo wyrabiają?
Tom był jako drugi do
rozpoznania eliksiru, przed nim Prefekt Naczelna, przypatrująca się
cieczy. Riddle zajrzał przez jej ramię i od razu rozpoznał
eliksir. Perłowy kolor i spirale w powietrzu oznaczały jedno.
Amortencja, najsilniejszy eliksir miłosny, który wywołuje
złudzenie miłości. Jeżeli ona w ogóle istnieje.
- Powiedz mi, co wyczuwasz,
panno Black! – popędził ją podekscytowany Mistrz Eliksirów.
Zapach Amortencji zależał od upodobań osoby wąchającej i Tom
zastanawiał się, czy istnieje zapach, który on kocha. - Teraz pan,
panie Riddle! No już, już, nie wstydź się!
Pochylił się nad kociołkiem
i jak bardzo się dziwił, kiedy coś poczuł. Zapach Hogwartu,
ziemisty, mokry, mocny; krew, metaliczna, słona, gęsta oraz irysy z
nutą wanilii.
- Hogwart, irysy i wanilia –
odpowiedział, pomijając woń krwi. Gdyby był sam z uczniami
Slytherinu, mógłby powiedzieć prawdę, aczkolwiek obecność
innych Domów i profesora mu na to nie pozwalała.
- Oho ho, któraż to
dziewoja tak smakowicie pachnie? - zaśmiał się Slughorn, klepiąc
go po plecach. Riddle przystanął mentalnie na wspomnienie o
kobiecie.
Woń irysów, słodki,
intensywny, duszący go w gardło. Czuł ją często, od ponad roku
i doskonale wiedział do kogo ten aromat należał. Ignorował go,
lecz po powąchaniu Amortencji upewnił się w przekonaniu o swojej
nowej obsesji.
Maleficenta wydawała mu się
coraz bardziej idealna, chęć posiadania jej coraz większa.
Wspomnienia z dzisiejszego poranka uderzyły w niego po zajęciu
swojego miejsca w ławce. Brunetka stała na szczycie schodów w
negliżu, jej długie włosy rozpuszczone, usta zaciśnięte,
podbródek wysoko uniesiony.
Kolejny raz w ciągu dwóch
miesięcy odjęła punkty Slytherinowi, zagroziła szlabanem! Jej
zielone oczy ciskały piorunami, magia otaczała ich, dusiła,
trzymała w ryzach. Oddychał ciężko, jęk wyrwał się z jego
gardła, przypominając sobie jak torturowała jego podwładnych.
Nie powinien tak o niej
myśleć, nie w klasie, w ogóle, nie powinien pozwolić jej na
katowanie jego ludzi. Odpowiedział na pytanie profesora po tym jak
zadał je ponownie, po czym powrócił do marzenia na jawie.
- Profesorze?
Klasa odwróciła się w
stronę wyjścia, by zobaczyć Maleficentę, stojącą w progu
wejścia, z dłonią na drewnianych wrotach. Jej błyszczące,
zielone oczy oplotły Ślizgonów i Gryffonów o rok starszych od
niej, tylko na ułamek sekundy zatrzymała wzrok na Tomie, następnie
zwróciła wzrok na nauczyciela.
- Maleficento, moja droga! -
Twarz Slughorna rozjaśniła jeszcze bardziej. Przywołał ją do
siebie gestem dłoni, po czym wskazał na kociołek z eliksirem. -
Podejdź, proszę, i udowodnij, iż moja ocena na temat ucznia nigdy
się nie myli. Ostatnim razem, kiedy wspominałem o Twoich
umiejętnościach wielu Twoich rówieśników nie było wstanie
uwierzyć.
- Dziękuję, profesorze,
lecz profesor Dumb…
- Może poczekać! -
zlekceważył jej wypowiedź. - Podejdź, no już!
- To Amortencja – rzuciła
prędko, nawet nie podchodząc do cieczy. - Tylko z niej para wodna
wiruje w taki sposób. Czy teraz mogę przekazać wiadomość?
- Kochana, nie psuj nam
zabawy – zagroził jej półżartem. - Cokolwiek Albus ma do
powiedzenia może poczekać, chodź i powiedz jaki zapach czujesz!
Dziewczyna jęknęła cicho
pod nosem i wiedząc, że sytuacja nie skończy się, dopóki nie
zrobi o co prosi Slughorn. Najszybciej jak tylko potrafiła podeszła
do perłowego eliksiru i powąchała go.
Bułki cynamonowe, które
wypiekała jej mama, chrupkie, ciepłe, słodkie; palone drewno,
które kojarzyło jej się z zaklęciami rzucanymi przy pomocy
różdżki, czyli z samą magią oraz letni deszcz i czekolada.
Zaciekawiło ją to. Deszcz
mogła zrozumieć, kolejne skojarzenie z dzieciństwem, ze
szczęśliwymi czasami, skąd w takim razie pojawiła się czekolada?
Nie miała nic przeciwko niej, aczkolwiek nie wielbiła jej.
Przechyliła głowę w bok zaintrygowana.
- Bułki cynamonowe, palone
drewno, letni deszcz, czekolada – wymieniła szeptem nie unosząc
głowy. - Profesor Dumbledore prosi pana i ośmiu Ślizgonów z
siódmego roku i jednego z szóstego oraz trzeciego roku, aby
pojawili się w gabinecie dyrektora. Natychmiast.
Riddle zacisnął szczękę i
wymienił spojrzenie z Malfoyem, moment później z Nottem.
Przypomniał sobie jego zapewnienia, iż Maleficenta nie wyda ich,
nie po tym jak odnowili więzi, nie po tym jak widzieli ją płaczącą.
Przypomniał sobie również słowa Alpharda.
Nie ważne. Ten stan nie
będzie trwał długo, powiedział po tym jak zobaczył ją
szczęśliwą, tańczącą z Nottem.
Cantankerus potrafił ją
rozbawić, ale to Black znał ją najlepiej. Malfoy potrafił
powiedzieć dużo na temat jej dzieciństwa, na temat jej rodziny,
lecz nie potrafił przewidzieć co powie, co zrobi. Tom znał się na
ludziach i tak jak Nott popełnił błąd. Nie powinien ufać jej
pochlebstwom z tamtej nocy. Maleficenta nie bała się go, nie
uważała, iż ma wyjątkowy dar kameleona, nie uważała, że jest
gorsza.
Masz
mnie za idiotkę? Riddle jest Prefektem Naczelnym, jego nie mogę
ukarać z trzech prostych powodów, nie licząc najzwyklejszego
faktu, iż prefekci nie mogą odejmować sobie nawzajem punktów. Po
pierwsze, jego stan jest nienaganny w przeciwieństwie do was, więc
wcale nie musiał być w Zakazanym Lesie razem z wami. Po drugie, na
pewno nie chce mieć wroga w kimś kto ma zaufanie wszystkich
nauczycieli w Hogwarcie. Po trzecie, nie drażni się czarodziei
potężniejszych od siebie.
Maleficenta
na pewno nie była idiotką, nie obchodziły ją jego pozycja ani
magia czy też wiara nauczycieli w jego słowa. Sądził,
że
nie będzie chciała, by społeczeństwo dowiedziało się o jej
wczorajszym wybryku, jednakże było inaczej.
-
Abraxas Malfoy, Alphard Black, Cantankerus Nott, Evan
Rosier, Caractacus Burke, Robert Lestrange, Arctus Flint, Sebastian
Avery i Tom Riddle. Antonina Dołohowa zabrałam już z Zielarstwa –
wyrecytowała, prostując się. - Będzie pan musiał odwołać
zajęcia.
-
Coś Ty zrobiła?- wysyczał Flint, ciągnąc brunetkę za łokieć.
Slughorn nie oglądnął się za siebie i dalej prowadził pięciu
Ślizgonów do gabinetu dyrektora. - Jeżeli moi rodzice się o tym
dowiedzą…
-
Mówisz to jakbyś uważał, że jestem tym zainteresowana – Na
twarzy Maleficenty wpłynął uśmieszek, który zamroził Arctusowi
krew w żyłach. Jej oczy miały w sobie obietnice przyszłego
cierpienia, pełne pogardy jak i rozbawienia. - Nie potrafisz oprzeć
się moim czarom, nie powiesz o tym co robiłam Tobie ani Twoim
kolegom nad ranem, ponieważ ja zażądam Veritaserum, powiem o tym,
co proponował mi Twój Pan, o waszych planach. Jeśli ja wyląduje w
Azkabanie, to wy również.
Maleficenta
nie myślała o ewentualnej wpadce. Ślizgoni
nie są Gryffonami, nie rządzi nimi odwaga czy brawura. Ślizgonami
rządzi biznes. Tak długo jak mają w tym korzyści, tak długo jak
niczego nie tracą, tak długo jak są bezpieczni – zrobią
wszystko. Flint również to wiedział. Był w Hogwarcie siedem
lat, zdążył przywyknąć do uprzedzeń w stronę Węży. Nie
chodziło już o Kłamstwo powtórzone tysiąc razy stanie
się prawdą, a o umiejętność
przetrwania. Monarchia jeszcze nie panowała, trwał chaos, więc
obowiązywały prawa dżungli.
Czarownicy
wydawało się, że traci rozum. Jej wahania nastrojów stawały się
coraz bardziej dokuczliwe i tak jak kilka minut temu gotowa była ich
uratować, ponieważ sądziła, iż popełniła błąd, tak teraz
wypełniona była nienawiścią po brzeg pucharu. Przez umysł
przemknęła jej nawet myśl o zaburzeniach osobowości, aczkolwiek
była świadoma wszystkich swoich czynów, niezależnie od
brutalności jakiej używała. Rozdwojenie jaźni nie było
odpowiedzią.
-
Dlaczego, Mal? - Malfoy nie potrzebował niczego więcej. Chciał
tylko znać powód dla którego dostanie poddany dwóm dawkom Crucio.
-
Zawsze dotrzymuję obietnic. Szkoda, że wy nie – oznajmiła, a tuz
przed wejściem do gabinetu dodała. - Przysięgałam górowanie nad
Riddlem. Kim okazałaby się być Czarna Królowa, jeżeli skłamałaby
przed jej poddanym Lordem?
-
Poddanym Lordem? - Teraz to
była kolej na Toma, aby otwarcie ukazywać emocje, w tym jedną z
najgroźniejszych: gniew. - Od kiedy to słucham się Ciebie, panno
Travers?
-
Od kiedy Lord jest niżej w hierarchii niż Królowa – wyszeptała
prosto w jego usta i przyspieszyła, słysząc nawoływania opiekuna
Slytherinu. Nie zdążyła przejść kilku kroków, gdy została
zatrzymana raz jeszcze.
-
Jeśli zostanę wyrzucony z Hogwartu…
-
Nie wspomniałam nic o Tobie – Maleficenta ledwo powstrzymywała
śmiech. - Masz pełnić obowiązki Prefekta Naczelnego, lecz
wystarczy poprosić i na pewno o Tobie wspomnę.
Przy
jej gardle pojawiła się różdżka. Zaczęła oddychać
niespokojnie, odrobinę płytko. Adrenalina rozeszła się po jej
ciele, zmuszając magię do działania bez jej wiedzy. Riddle opuścił
patyk w dół tak, że dotykał teraz obojczyka Maleficenty, druga
dłoń na szyi, próbował złapać powietrze. Carnificina
ignis - zaklęcie, które
powstało kilka tygodni po poznaniu Grindelwalda, parę miesięcy
później
udoskonalone. Maleficenta czuła się ze swoim zakleciem lepiej niż
z Crucio, aczkolwiek nigdy nie sądziła, iż w sytuacji zagrożenia
jej magia użyje akurat Carni.
Sam fakt, że się przebudziła bez
komendy był niepokojący. Szybko odsunęła się od chłopaka,
wpadając przy tym na Alpharda. Przerażone, zielone oczy wpatrywały
się w spokojne szare. Black pociągnął ją za sobą bez czekania
na Naczelnego.
-
Przestałaś to kontrolować – mruknął. - Ktoś taki jak Ty nie
ma prawa istnieć. Jesteś zbyt idealna, za mało realistyczna,
dlatego świat robi wszystko, aby Cię unicestwić. Jak możesz być
potomkinią Slytherina od strony ojca oraz potomkinią Meduzy,
Maleficenty i Morgany ze strony matki? Masz wszystko, przez co
otrzymałaś również ambicje, które mają Cię zniszczyć. Tom ma
Cię zniszczyć. Powinnaś była dzisiaj umrzeć Maleficento.
-
Wiem, że bardzo lubisz Wróżbiarstwo, Al, ale to nie jest zabawne –
syknęła, upewniwszy się, iż nikt ich nie słyszy.
- Nie żartuję. Jeżeli nie
zapanujesz nad swoimi wybuchami, zginiesz. Przeznaczenie już raz
zostało oszukane, drugi raz nie da się nabrać na tę samą
sztuczkę. Uważaj na siebie, Mal. Nie jesteśmy już dziećmi i nie
zawsze będę potrafił Cię obronić. Wiem czego pragnie Czarna
Królowa, znam ją doskonale, aczkolwiek będzie musiała
zrezygnować.
Cytat: Don Winslow
Od Autorki: Szczęśliwego Nowego Roku! Rozdział później niż planowałam, ale wcześniej nie miałam czasu, niestety.
Za błędy przepraszam!
To jest genialne. Uwielbiam to opowiadanie i Twój styl pisania, a to chyba jeden z najlepszych rozdziałów. Wciągnęłam się. Nie mogłam przestać czytać. Szkoda tylko, że rozdziały pojawiają się tak rzadko. Zawsze nie mogę doczekać się następnego.
OdpowiedzUsuńGłówna bohaterka jest bardzo ciekawa. Bardzo oryginalny i interesujący pomysł. Można powiedzieć, że Maleficenta zdobyła moje serce. Uwielbiam takie postacie, a to jest spełnienie moich marzeń. Nie wykreowałabym jej lepiej.
Życzę bardzo dużo weny i pozdrawiam.
Rosa
P.S. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się trochę szybciej, niż ten ;)